29 sierpnia 2013

Kobieca torebka

Każdy wie, że to studnia bez dna. Tam się potrafi wszystko zmieścić. Albo prawie wszystko. U mnie, na przykład, mieści się bardzo dużo gabików. Poza podstawowymi rzeczami, oczywiście. O słynnym bałaganie w takowej torebce też każdy słyszał. Chociaż w mojej, jakoś go za bardzo nie zaobserwowałam. Owszem, zdarza się, że jakiś Gabik coś schowa i potem nie chce oddać. Ale zazwyczaj wiem, co gdzie jest.

Do czego zmierzam? Wszyscy mówią o kobiecych torebkach. Jakie to te torebki są, co się w nich potrafi zmieścić. I tak dalej. Ale te wszystkie legendy powstały tylko i wyłącznie dlatego, że po prostu, mężczyźni nie noszą torebek. Poza pewnymi wyjątkami, oczywiście. Gdyby wszyscy panowie nosili torebki, to jestem pewna, że mieli by taki sam, jeśli nie większy, bałagan. I nie mówię o torbach na ramię, gdzie się nosi dokumenty, bo w takich bałagan trudniej uzyskać. Mówię o zwykłych torebkach na ramię.

A jak przy torebkach jesteśmy - muszę kupić nową. Jak ja nie cierpię robić zakupów, ale chyba mnie nie ominie szukanie nowej torebki. Jeszcze żeby w sklepach było coś ładnego... Za jakąś normalna cenę... Ech... Ciężki jest los Gabika.

27 sierpnia 2013

O niczym

No bo czym tu pisać. Całymi dniami w pracy. Nic się ciekawego nie dzieje. Życie płynie sobie zwyczajnie i leniwie.

W niedzielę byłam w kinie. Na filmie Elysium. Bazowana na mangdze Battle Angel Alita. Ale, tak samo jak w poprzednich przypadkach, z mangi zaczerpnięto tylko pomysł. Lekki zarys, który nasuwa skojarzenia. Ale tak naprawdę, wszystko wykreowane jest od poczatku. Film bardzo fajny, szczególnie dla miłośników SF.

Ostatnio uprawiam nowy sport. Jeżdżę po sklepach budowlanych i szukam płytek do kuchni. Pomijając fakt, że nic nie mogę dobrać do frontów szafek, które będą, to jeszcze nic mi się nie podoba. Koszmar jakiś. Jak do łazienki, za trzecim podejściem, chyba w piątym sklepie, udało nam się znaleźć ładne płytki, które będą pasować, tak do kuchni nie potrafimy. Niby są, ale jakieś takie... To nie jest to, co bym chciała. Jak już, po wielu kombinacjach, szukaniach, oglądaniach, zdecydowałam się na jakieś, to w tym odcieniu już nie ma. Teraz produkują ton ciemniejsze. A mnie się te jasne podobały. I po jakie licho, trzymają na wystawie płytki, których już nie można dostać?

Na upartego, płytki by się znalazły. Nawet jedne wybrałyśmy. To na 4 różne odcienie, w sklepach można dostać tylko 3. Zgadnijcie, którego odcienia nigdzie nie ma? Tak. Zgadza się. Tego, który chciałabym do kuchni.

Jestem zmęczona tym bieganiem po sklepach. Użeraniem się ze sprzedawcami. Tym, że nic mi się nie podoba. Że chciałabym coś, co będzie mi pasować do mebli, do kuchni, będzie mi się podobać. I nie będzie to zakup, na zasadzie: mam nadzieję, że będzie pasować. Niby wybór jest... Ale albo ja mam dziwny gust, albo ludziom podobają się takie dziwactwa.

Mam nadzieję, że następne podejście, będzie już tym ostatnim. Teoretycznie, coś tam wybrałyśmy. Trzeba to tylko jeszcze raz obejrzeć, by się upewnić, że jednak te płytki mogą być.

Wczoraj usłyszałam, że nowe rodzaje płytek, najszybciej na wiosnę. Bo wtedy fabryki zmieniają linie produkcyjne. Więc, jeśli ktoś planuje remont, to płytek niech szuka na wiosnę. To znaczy najpierw, w ziemie jeszcze obejrzy co jest, może komuś się coś spodoba. A jak nie, to akurat, na wiosnę będzie zmiana i może będzie z czego wybierać.

Miało być o niczym, a  wyszło o płytkach. No cóż, tak to już jest. Mam nadzieję, że z doborem koloru farby pójdzie łatwiej. Chociaż... Z doświadczenia wiem, że kolory na paletach, a w rzeczywistości, to 2 różne kolory. To nawet nie odcienie, tylko właśnie kolory.

Dobrze, że pozostałe rzeczy są w miarę wybrane. Ech... Remonty, to koszmar.

21 sierpnia 2013

Dzień Wiedźmy

Wczoraj był. Udany. I to bardzo.

Wraz z Bratem, Siostrą Wiedźmy i Kotem, poskładaliśmy się na mały prezencik. Taką symboliczną książeczkę. Umówiliśmy się w jednej knajpce. Dokładniej, to Kot umówiła się z Wiedźmą. Myśmy mieli być na doczepkę.

O umówionej godzinie spotkałam się z Bratem i Siostrą Wiedźmy. Udaliśmy się na miejsce. Mina Wiedźmy, gdy zobaczyła nas w drzwiach knajpy była zabawna. To nie było zdziwienie. To było raczej załamanie się. Chyba przeczuwała, że chcemy zrobić coś głupiego. A my byliśmy grzeczni. Złożyliśmy życzenia i dali prezent. I nie narozrabiali. Za bardzo.

Prezent, czyli podpucha. To były folijki do ekranu. Gdy wiedźma odpakowywała, Kot z niepokojem patrzyła na rozmiar prezentu. Nawet zapytała, pełna obawy, czy to na pewno jest "to"? Mina Wiedźmy, gdy zobaczyła, jaki prezent od wszystkich dostała... Bezcenny. Jak mogliśmy dać jej folijki na ekran e-booka, którego nie ma, a którego ostatnim czasem bardzo zapragnęła mieć.

Złośliwcy z nas. Oj wredni. Śmiechu pełno. Ale ulitowaliśmy się nad Wiedźmą i wręczyli jej prawdziwy prezent. Książeczkę. To znaczy e-booka. Czy inny czytnik. Czy jak to się zowie. Nie zam się na tym. Używam tradycyjnych książeczek, a w pociągu śpię, nie czytam. Więc nie potrzebuję minimalizować obciążenia w torebce.

Wracając do tematu, Wiedźma była zachwycona swoim prezencikiem. Oderwać łapek od niego nie chciała. W sumie, to nawet nie zdążyłam go obmacać. No nic, może innym razem.

Gdy trochę ochłonęła, dostała jeszcze jeden prezencik. Niestety, Tygrysek nie mogła przyjechać. nawet w weekend, więc prezencik przekazała przez Gabika. Była to filiżanka z czajniczkiem. Oczywiście z sówką. Fioletową, co by nie było wątpliwości. Nie posiadam zdjęcia, bo jakoś tak, nie pomyślałam, by je zrobić. Ale filiżanka wygląda rewelacyjnie. Wiedźma ścieszona jak mały kociak.

Tylko zabroniła nam śpiewać "sto lat". Myśmy też za bardzo nie nalegali, bo wszyscy prosto z pracy, głodni. Poza Wiedźmą i Kotem, które zjadły obiad, reszta głodowała. Ale pizzałka była przepyszna. Potem lody. A potem Gabiki szczęśliwe mogły iść spać. I jakoś tak, zabrakło czasu na śpiewanie.

Najważniejsze, że prezenty się udały. Niespodzianka też.

Jeszcze mi w nawyk wejdzie robienie ludziom niespodzianek. Sasasa.

20 sierpnia 2013

Kawa

Gabik kawy nie pije.

To znaczy, kiedyś nie pił. Chyba, że miał siedzieć całą noc nad książkami, to zdarzało się, jedną na tydzień. Albo na miesiąc. I wtedy, kawa działała pobudzająco. Wręcz aż za bardzo. Dostawałam głupawki i rozrabiałam. Czasami musiałam się powstrzymywać, by za bardzo nie gabikować.

Poszłam do pracy i kawę zaczęłam pić częściej. [Ach, ten zły wpływ środowiska na innych.] Zdarzało się raz, dwa razy na tydzień. Praca siedząca, przed monitorem, jednak męczy. Kawa pomagała. I wtedy nadal dostawałam gabiko-głupawki.

Jednak kawy nie polubiłam. Niedobra, czasami wręcz odpychało mnie od kawy. Ale, jak się z braku laku, pijało się rozpuszczalną, to czego się dziwić.

Potem, zmieniłam pracę. Teraz mam już całkowicie biurowo-siedzącą. Żadnych wyjazdów z biura, gdzie czasami nie było mnie cały dzień, albo i tydzień. Teraz mam tylko komputerek, biureczko i krzesełko. I peeełno ludzików. I bez kawy, byłoby czasami cięzko.

Jak się przekonałam do tego, by pić kawę? I że kawa jednak jest dobra? Ba, nawet bardzo dobra? W najprostszy możliwy sposób. Kolega z pracy kupił sobie ekspres. Taki prawdziwy ekspres, ciśnieniowy, ze spieniaczem mleka. Kawa... Bez porównania. Przepyszna.

Teraz nie wyobrażam sobie innej kawy. Rozpuszczalna? Nie ma mowy. Nie tknę. Choćby to była jedyna możliwość. Gdy jestem na urlopie, kawy po prostu nie uznaję. Chyba, że z ekspresu. Inaczej nie jest mi potrzebna.

Tak więc, gabikowe "nie piję kawy", można obecnie odłożyć na półeczkę. Teraz, kawusie pijam. Tylko jestem wybredna.

A ostatnio, gdy były takie wielkie upały, kawa była bardzo dobrym rozwiązaniem. Miała tylko jeden problem. Za szybko stygła. Wtedy też powstała moja teoria na temat studzenia się kawy:

Kawa stygnie wprost proporcjonalnie do temperatury zewnętrznej. Im cieplej, tym szybciej stygnie. Chociaż w ziemie, to się tak do końca nie sprawdza. Bo stygnie równie szybko, jak przy upałach 30stopniowych.

Ewentualnie: im bardziej chcesz ciepłą, tym szybciej stygnie.

A Gabik lubi ciepłą kawusię. Z mlekiem, ale bez pianki. Tak, wiem. Pisałam już. Wybredna jestem pod względem kawy.

14 sierpnia 2013

Clannad

W lutym tego roku, byłam na ich koncercie wraz z Tygryskiem, Wiedźmą, jej Siostrą i moim Bratem. Było super. Gdyby nie brak biletów, to poszlibyśmy na drugi koncert, który był godzinę później. Na szczęście, zespół obiecał przyjechać do nas za rok.

Wczoraj, wchodzę na popularny portal z biletami na różne imprezy, chcąc sobie coś sprawdzić. Nie zdążyłam. Zobaczyłam, że są bilety na Clannad. Niewiele myśląc, sprawdzam, gdzie, kiedy i za ile. Ku mojej ogromnej radości, jeden koncert odbędzie się niedaleko, w moim ulubionym miejscu koncertowym. Termin jest w styczniu, czyli tak, jak obiecali, za rok. Cena - przystępna.

Najpierw trzeba bilety załatwić, więc Gabik zaczął dzwonić. Pierwsze do Wiedźmy. Ta oczywiście ucieszona, od razu chce zamawiać bilety. Ale jeszcze Tygrysek i pytanie, czy sama czy z Pogromcą Tygrysków. Okazuje się, że z Pogromcą. Jeszcze Mama Mufinka, też chce. Wiedźma zamawia, w sumie 7 bilecików i... problem. Stronka się zawiesiła, cuda jakieś chciała. No nic. Na dobre to wyszło, bo się okazało, że jeszcze dwie osoby chcą jechać z nami. Nie ma problemu. Bilety odblokowali, chce Wiedźma zamówić i... znowu problem. Można maksymalnie 8 biletów na jeden koncert zamówić. A my potrzebujemy 9!

Zadzwoniłam na obsługę. Po 5 min czekania, wreszcie połączyło mnie z konsultantką. Przedstawiam problem. Niestety, jedynym rozwiązaniem jest założyć drugie konto. Nie da się tego inaczej obejść. Wiedźma poirytowana powiedziała, że wieczorem się zastanowi, co z tym zrobić. Ja nie miałam czasu w pracy się bawić z portalem. Spasowałyśmy. Najwyżej, znajdziemy inne miejsca.

Popołudniu, mój Brat z Wiedźma zamówili bilety. Udało się. Znaleźli dobre miejsca. Zapłacili. Teraz czekamy na kuriera. I na koncert, oczywiście.

Natomiast Tygrysek miała drobny problem, gdzie zapisać sobie ten temin, by nie zapomnieć i nie wyjechać w tym czasie  czy umówić się na inną imprezę. Oto fragment rozmowy:

Gabi_MAG: Ja tam będę pewnie pamiętać. Można jeszcze zapisać w telefonie, na kartce i przykleić na środek monitora, na czole, na którymś Gabiku...
Tigri: Gabiki ciasteczka dają! [chwila ciszy] Na tym co. Na tym datę. Na tym godzinę. Na tym wykrzyknik. I od tej pory jesteście czworaczkami, zapamiętać, syjamskimi dla jasności.
Gabi_MAG: Taa, tylko je potem znajdź.
Tigri: Spoko. Fluorescencyjny pisak.

11 sierpnia 2013

Gabik Niespodzianka

W prawdzie to nie Gabik był niespodzianką. I nie dla Gabika była niespodzianka. Ale to nic. Mianowicie, moja Kuzynka obchodzi jutro okrągłą rocznicę urodzin. Osobiście planowałam zadzwonić, i jak co roku, złożyć życzenia. Jednak w piątek, późnym wieczorem, dzwoni gabikowy telefon. Tak, tak, nawet Gabik posiada takie dziwne urządzenie. Odbieram, koleżanka mojej Kuzynki dzwoni, że ze względu na okrągłą rocznicę, może byśmy się do Kuzynki wybrały. Gabik chętnie się zgodził.

A plan był taki:
Jedna koleżanka, dawno nie widziana, była umówiona na ploty u Kuzynki. Z małym dzieckiem. Więc miały iść na spacer. Wcześniej trasa ustalona i druga koleżanka z Gabikiem miały czekać w odpowiednim miejscu.

Wszystko pięknie, ładnie, tylko trzeba jakiś torcik. Gabik myślał przez chwilę i w końcu zadzwonił do swojego ulubionego Cukiernika. Niestety, Cukiernik był na urlopie, więc nici z rasowego tortu. Trudno, damy radę. Składniki na murzynka w domu zawsze mam, kwestią było tylko go upiec.

W sobotę powstał "torcik". A dzisiaj, jeszcze przed wyjazdem, kupiłam świeczki. Z braku miejsca na owym "torciku" i większych możliwości, zakupione zostały odpowiednie cyferki. Na miejsce zdążyłam w ostatniej chwili. Wiadomo, gabiki i spanie, i jedzenie, i takie tam, utrudniają wyjście z domu na czas. Nie udało mi się jednak spóźnij, a już na miejscu montowałam świeczki. O tak to wyglądało:


Warunki polowe, więc nie zdejmowałam obudowy. Gdy Kuzynka z jedną koleżanką była blisko, zaczęła się walka z zapałkami.  Ech... Za bardzo wiało. Ewentualnie, J-gabiki za bardzo chciały wszystko widzieć, i robiły zbyt duży wiatr swoimi skrzydełkami. Udało się w ostatniej chwili.

Kuzynka i koleżanka szły sobie spacerkiem, rozmawiały, a myśmy stały do nich tyłem, co by za szybko nas nie zauważyły. Więc gdy się odwróciłyśmy, akurat dziewczyny zatrzymały się przed nami.

Mina Kuzynki... Bezcenna. Była w naprawdę wielkim szoku. Zupełnie się nie spodziewała, że nas tutaj spotka i do tego jeszcze z ciastkiem. W ostatniej prawie chwili udało się zdmuchnąć świeczki. Zanim same zgasły. Chociaż wtedy byłoby zapalanie ich na nowo. Cóz poradzić, skoro wieje.

Ciasto skonsumowałyśmy na trawie pod drzewkiem.






Atmosfera wręcz piknikowa. Miny przechodniów, rewelacyjne. Kuzynka zachwycona. I, co najważniejsze, ciasto się udało. Bo była obawa, że się nie dopiekło. Zrobiłam za dużo masy, potem chciałam wszystko upchnąć do jednej tortownicy. Niestety, nie zmieściło się. To co zostało, przerobiłam na muffinki.

Później, cieszyłam się, że nie udało się z prawdziwym tortem. Rozpłynąłby się. A tak, to to, co zostało, Kuzynka mogła zabrać sobie do domku.

Uważam, że pomimo braku wielkiej imprezy, tłumów znajomych i koszmarnie drogich prezentów, urodziny się udały. Głownie ze względu na samo zaskoczenie solenizantki.


05 sierpnia 2013

Upały w pracy

Ostatni tydzień był ciężki. I to nie tylko ze względu na wszędobylskie słońce. W sumie, to nawet dobrze, że jest ciepło. Może czasami termometr trochę przesadza, ale sądzę, że to nie wina upałów, tylko termometra właśnie. W końcu Fioletowy ma swój nowiutki palnik i pewnie sprawdza, czy aby na pewno działa. A najłatwiej sprawdzić na termometrze właśnie. Od razu widać, jak się temperatura podnosi.

W związku z powyższym, to znaczy z upałami, do pracy jeżdżę ostatnio gabikowozem, a nie ciapągiem. Fakt, wychodzi to drożej, ale gabikowóz ma klimatyzację. Tymczasem pociągi klimatyzowane jeżdżą tylko w zimie. W lecie, przy tych kosmicznych temperaturach, jeżdżą stare składy, bez klimatyzacji. Niektóre są nawet wyremontowane, przez co maja nowe, aż za szczelne okna, których nie da się otworzyć. Jedynie uchylić. Do tego, na części trasy jest remont i pociągi nie przekraczają prędkości 20 km/godz. W wyniku czego, pociąg zamiast 30 min jedzie dobrą godzinę. I jak nietrudno się domyśleć, człowieki i gabiki wysiadają z niego umordowani, ugotowani i wręcz mokrzy. A jeśli wysiada się z pociągu i twierdzi, że te trzydzieści parę stopni na zewnątrz to tak fajnie, chłodno jest, to znaczy, że coś jest nie tak.

Dlatego też, wspólną decyzją wszystkich gabików postanowiłam, że jeżdżę w te upały gabikowozem. Już wolę dopłacić do dojazdów trochę więcej, ale mieć jakiś komfort jazdy. Jakiś, gdyż jako główny kierowca gabikowozu, nie mogę spać.

Wracając do mojej wspaniałej pracy. Miało być ciężko, bo miałyśmy być tylko we dwie z koleżanką. Było faktycznie ciężko, pomimo tego, że jednak byłyśmy we trzy i na drugą część dnia przychodziła nam pomóc jeszcze jedna koleżanka. Ludzi dużo, nas mało, wszyscy podenerwowani przez upały. Ale daliśmy radę. Chociaż ten tydzień nie zapowiada się lepiej.

A na zakończenie, taka mała anegdotka z gabiko-pracy

Przychodzi stały klient, który jest u nas bardzo często. Akurat trafił na Gabika. Jego pech. Siada, mówi co potrzebuje i pyta: Czy ma pani jakiś zielony długopis?
Gabik wyciąga zwykły długopis, który jest w zielonej obudowie. Pan popatrzył na długopis i zaczął się śmiać. Po chwili jednak uściślił, że chodziło mu o jakiś, który nie pisze na niebeisko.
Po dłuższej chwili szukania w moim przepastnym koszyczku, znalazłam fioletowy cienkopis, który wystarczył. Ale zupełnie nie rozumiem tego wybuchu śmiechu. Chciał zielony, a ja akurat miałam w zielonej oprawie. Zielony, to zielony.