14 kwietnia 2014

Rumba

Gabiki i rumba. Cóż, ciekawe połączenie.

A zaczęło się wszystko, jak zwykle ostatnimi czasy, przez Wiedźmę. Znalazła/usłyszała/dowiedziała się, o takim festiwalu, jak PROGRESSteron 29. Rozwojowy Festiwal dla Kobiet. Jest to Festiwal dla kobiet, o kobietach i stworzony przez kobiety. Chociaz dwóch panów widziałam. Jeden chyba robił za pomoc techniczną, drugi miał kamerę. Tak, zgadza się. Taki koszmarek - profesjonalną kamerę, którą nagrywał wszystko co popadnie. I obawiam się, że Gabika też uchwycił w którymś momencie. No trudno. Może mu się potem popsuła ta kamera.

Zaczęło się w sobotnie popołudnie. Zebrałam Wiedźmę spod jej domu i pognałyśmy gabikowozem na miejsce. Byłyśmy nawet szybciej, niż sądziłam. Głownie przez to, że nie było żadnych problemów i korków na drodze. Na miejscu poplątałyśmy się trochę po Festiwalu. Chociaż stoiska były mało ciekawe. Najciekawsze rzeczy działy się na zajęciach za zamkniętymi drzwiami. I tak też było z rumbą.

Gdy weszłyśmy na salę, jeszcze nikogo nie było. Dopiero po chwili zaczęły napływać inne kobietki. W tym, pani Ania, która prowadziła zajęcia. Bardzo fajna i otwarta osoba. Z całych zajęć, chyba najbardziej podobało mi się, jak opowiadała o historii rumby. O tym, skąd się ten taniec wziął i dlaczego tak, a nie inaczej wygląda. I że nie pokaże nam tej rumby, która jest stosowana w zawodach tanecznych, bo to tak naprawdę rumbą nie jest. Ona pokaże nam rumbę tą prawdziwą. Kubańską.

I tak też zrobiła. Podstawowe kroki, podstawowe ruchy. Fajna zabawa. Było trochę śmiesznie. Oczywiście, na początku wszystkie zestresowane, ciężko było się rozluźnić i przełamać. Jeszcze pan z kamerą przyszedł i dołożył nam stresu. Zamiast przyjść pod koniec, jak już nam nie przeszkadzało, że ruszamy się jak karykatury pani Ani. A tak właśnie się ruszałyśmy. Przynajmniej w mojej ocenie. Pani Ania miała płynne ruchy, naturalne. Widać było że nie dość, że uwielbia to co robi, to jeszcze sprawia jej to frajdę i jest to dla niej coś naturalnego. I my. Dziesięć zestresowanych kobiet, które są tak spięte, że ruszają się jak marionetki poruszane sznurkami. Kanciasto i sztywno.

Co mnie najbardziej rozbawiło? Jak pani Ania powiedziała, żebyśmy przestały myśleć, bo w tańcu się nie myśli. I ta konsternacja, jak to zrobić, skoro patrzysz na stopy, by się nie pomylić, patrzysz na prowadzącą, starając się naśladować jej ruchy i, niestety, patrzysz też na pozostałe osoby, i widzisz, jak im to koślawo wszystko wychodzi.

Jeśli o mnie chodzi, to może i byłaby ta rumba fajna. Ale musiałabym uczyć się jej zdecydowanie dłużej. Pod koniec zajęć dopiero zaczęłam się rozluźniać. Powoli zaczęłam łapać, o co w tym wszystkim chodzi. I nadal kroki myliły mi się strasznie. Jednak półtorej godziny warsztatów, to moim zdaniem, trochę za mało. Trzy godziny byłyby lepsze. Oczywiście z przerwą pośrodku.

I co najważniejsze. Ku mojemu całkowitemu przeświadczeniu z samego rana, jakie miałam, nie złamałam nogi. A naprawdę, wstając rano z łózka, po prostu wyszłam z założenia, że na tej rumbie złamię nogę. I tyle będzie z mojego sprzątania przed świętami, pieczenia i gabikowania. Jakimś dziwnym trafem, noga się ostała cała. Obyło się bez jakichkolwiek kontuzji.

Z całego tego wydarzenia, najlepsze było oczywiście na koniec. Wpadłyśmy na pomysł z Wiedźmą, że pojedziemy na kawę. Chciałyśmy do nowo otwartej galerii w Wielkim Mieście. Tylko, trzeba było przejechać przez centrum. Do jednego ronda dojechałyśmy bez problemu, do drugiego stałyśmy w korku. W końcu zrezygnowałam i pojechałam na obwodnicę miasta. A z obwodnicy już nie chciało mi się wracać do galerii, chociaż bardzo daleko nie było. Kawę wypiłyśmy w cukierni, w naszej wspaniałej Wiosce. Poplotkowałyśmy jeszcze i w końcu trzeba było wracać do domu.

A noga nadal cała.

01 kwietnia 2014

Obchody Międzynarodowego Dnia Gabika

Cóż... Samo święto wiadomo kiedy jest. A jak nie wiadomo, to tym lepiej. Teoretycznie - raz w roku. Praktycznie - codziennie. A przynajmniej codziennie powinno być.

Jednak oficjalne obchody w tym roku, były w sobotę. Jakoś tak się złożyło, że to był jedyny termin możliwy dla Tygryska i Pogromcy, by przyjechali. A co to za obchody Dnia Gabika, skoro Tygryska nie ma. Już sam fakt, że Aniołka zabrakło, był przygnębiający. Niestety, nie można mieć wszystkiego.

Wracając do tematu, Obchody Gabik rozpoczął od radosnych przygotowań. Były bardzo radosne. Ledwo ze wszystkim zdążyłam. Dobrze, że Tygrysek i Pogromca pomogli - nie mili wyjścia. Zachciało im się przyjeżdżać wcześniej, to bez najmniejszych problemów znalazło się dla nich zajęcie w kuchni. Mama Mufinka też miała swój wkład - zrobiła Gabikowi przepyszne sałatki. Ja nie miałam najmniejszych szans, by je zrobić. Jeszcze nie umiem wstrzymywać czasu.

Jakieś straty w kuchni? W sumie, to tylko na Gabiku. Jeden rozcięty palec - to dlatego, że Ojciec, gdy ostrzył nóż stwierdził, że na pewno się nim potnę. Nie mogłam go zawieść. Jeden oparzony palec - kto by pomyślał, że brytfanka w piekarniku się tak strasznie rozgrzeje. I jeden potłuczony palec - szafka zrobiła zamach na moją osobę. Cała reszta wyszła bez szwanku. Natomiast, pozostali zaproszeni przyszli zgodnie z planem. No, prawie. Ale kobiety z natury lubią się spóźniać. Wiecie, żeby wejście było bardziej efektowne.

Tematem przewodnim Obchodów była gra Talisman. Kiedyś, gdzieś, pisałam na ten temat recenzję - może ją tu zamieszczę. Kiedyś... W każdym razie, gra grzecznie leżała rozłożona, niestety, kosztem miejsca na słodkości, przekąski i zakąski. Ale daliśmy sobie radę. Na początek, oczywiście, nie mogło zabraknąć, był torcik. Malutki, niewielki torcik, z różową świeczką na środku. Tak, jedną. Gabiki się nie starzeją. Chociaż sto lat odśpiewano. Gabik zdmuchnął świeczkę i pomyślał życzenie. To znaczy świeczka sama zgasła, niechcący. Ewentualnie, Fioletowy maczał w tym swoje fioletowe łapki. Ale kto by się przejmował. Potem był czas na prezenty. Dostałam niebieski traktorek, nasionka kukurydzy i słonecznika. [To chyba ze względu na to, że ostatnio gram sobie w wirtualną faremkę. Oczywiście w wolnych chwilach]. Uśmialiśmy się wszyscy przy tym strasznie. I teraz mam dylemat, jak posadzić te nasionka. Miejsce jest - mam duży ogród. Ale ja i roślinki, to bardzo złe połączenie. Następnie został Gabikowi wręczony prezent. Tym razem chyba ten właściwy. I była to kolejna część do gry. Niewiele myśląc, od razu rozłożyliśmy dodatek do tego, co już leżało na stole i zaczęliśmy grać.

I tak graliśmy do okolic dwunastej w nocy, kiedy to Wiedźma zaprotestowała, że ona zasypia, nic nie widzi i w sumie, to czas zbierać się do domu. A biorąc pod uwagę, że następnego dnia, część z nas jechała na jakieś koncerty, część niestety do pracy, to pomysł Wiedźmy, by iść spać, nie był taki głupi. Grzecznie poskładaliśmy zabawkę. Gabik już w główce zaplanował, że trzeba się umówić na granie na jakiś wolny dzień. Posprzątaliśmy. Ci, co szli do domku, sobie poszli. Ci, co nocowali u Gabika, poszli spać.

Mam nadzieję, że wszystkim się podobało. Jedzonko, jak to zwykle po imprezach, zostało. Ale przynajmniej wszystko smakowało. A jak nie smakowało, to nie dali tego po sobie poznać - zjadali po kilka porcji niektórych przysmaków.

Zdjęcia? Tak, są. Wiedźma robiła. Niestety, z racji tego, że na wszystkich jest Gabik, nie nadają się do publicznego pokazywania. Poza tym, ten sam Gabik, strasznie się wiercił, przez co Wiedźma miała bardzo utrudnione zadanie i jakość zdjęć jest, jaka jest. Ale cóż poradzić, jak nie posiadamy też odpowiedniego sprzętu. W końcu telefon, z racji nazwy, służy do dzwonienia, nie do robienia zdjęć. I nie ważne, że ma lepszą rozdzielczość i jakość zdjęć, niż moja idiot-kamerka.