25 stycznia 2014

Czarne Gabiki

Tak. Widziałam dzisiaj czarne gabiki.  Nie jestem pewna, czy powinnam się bać, czy uciekać. Ale to się okaże pewnie później.

Gdzie je widziałam? Oczywiście, w piwnicy. Z racji tego, że zostałam sama, a jest trochę chłodnawo na zewnątrz, palimy w piecu węglowym. Co by gabiki nie marzły. Niby temperatura w pokoju taka sama, jak przy ogrzewaniu gazem, a jednak wydaje się, że jest cieplej. Nie wiem, na czym to polega. Na fizyce się nie znam. W każdym razie, gdy zeszłam do piwnicy, by dołożyć węgla do pieca, zobaczyłam je. Pięć, małych, czarnych, futrzaków. W najlepsze bawiły się węglem. A gdy mnie zobaczyły, udawały niewiniątka.

Muszę pamiętać, by je wyprać, jak wyjdą wreszcie z piwnicy. Może wtedy odzyskają kolor. Na razie jednak, mam pięć czarnych gabików.

Jak ktoś chce takiego czarnego gabika, to zapraszam. Łapie sobie sam. Piwnicę udostępnię.


20 stycznia 2014

Czekoladowo mi

Jakiś czas temu jechałam po Wiedźmę do Wielkiego Miasta, bo postanowiła zostać w nim ciut dłużej. Ot, tak. Ukulturalniać jej się zachciało. I wybrała się po pracy do teatru.

Gabik, zgodnie z danym słowem, późną nocą, wybrał się po Wiedźmę. I była to podróż pełna niebezpieczeństw. Albowiem była mgła. Ale nie jakaś zwykła, pospolita mgła, jaką często widać. To była mgła, gdzie widoczność spadła do około 50m. Jadąc swoim gabikowozem, widziałam prawą stronę drogi z kawałkiem pobocza. Albo i nie. Widziałam środkową linię - ciągła, a gdy była przerywana, to maksymalnie cztery paski. Chociaż częściej było widać ledwo trzy. I tyle. Lewego krańca drogi już nie dostrzegałam. Czasami prześwitywał. Mknęłam sobie tak pomalutku, powolutku, nisko i krajem do Wielkiego Miasta po Wiedźmę. A w duchu jej odgrażałam, że jak mi za tą wycieczkę nie upiecze ciasta, to ją oskubię i upiekę.

W Mieście wcale lepiej nie było. Chociaż ze względu na liczne latarnie i sam fakt wszędobylskiego betonu, tej mgły było ciut mniej.

Wiedźmę, jak tylko zobaczyłam, to jej oświadczyłam wprost, co sobie myślę o takich wycieczkach. Gdy wyjechałyśmy z Miasta, sama stwierdziła, że to droga do nikąd. Albo jak z dobrego horroru. Szczególnie, że gdy wracałyśmy, samochodów było zdecydowanie mniej. To znaczy prawie w ogóle.

Na szczęście, bez uszczerbku na zdrowiu i gabikowozie, dotarłyśmy bezpiecznie do zaciszy naszych domków.

Minęło kilka, kilkanaście dni. Gabik zdążył już zapomnieć o całej sprawie. Wraca dzisiaj z pracy do domku i co widzi? Ciaśtko. Malutkie, ciekoladowe ciaśtko. Na stole w kuchni, stała cała tortownica czekoladowego brownie. Gabikowi oczka się zaświeciły, ale najpierw sięgnął po telefon. Zadzwonił do wiedźmy z pytaniem, co to ma być? Ja w prawdzie mówiłam, że ma być ciasto, ale nie miałam na myśli całej tortownicy. (No może pół.) Wiedźma uspokoiła Gabika, że ciastko jak najbardziej całe może sobie zjeść, bo ona upiekła dla siebie drugie.


Teraz, szczęśliwy Gabik, ma herbatkę, ciaśtko i jest mu czekoladowo.

16 stycznia 2014

Obiadek

Z racji tego, że Mama Mufinka potrzebowała wczoraj wrócić później do domu, niż zazwyczaj, jakby wracanie o 18tej było wczesne, wprosiłyśmy się na herbatkę do znajomych. Plan był prosty. Jedziemy na herbatkę, siedzimy z godzinkę do dwóch i wracamy.

Jak zwykle to bywa, plan planem. I planem pozostał.

Przyjechałyśmy, ku mojemu zdziwieniu, spóźnione. Przebicie się na drugą stronę Miasta i jeszcze kawałek dalej zajął nam zaledwie godzinę. Nie jestem zbyt wielkim piratem drogowym, do tego była paskudna mżawka, więc Gabik jechał powoli, skrajem i nisko. Najważniejsze, to to nisko. W każdym razie, byłyśmy lekko spóźnione... na obiad. A miałyśmy tylko na herbatkę wstąpić...

Ale za to jaki to był obiadek. Uczta, co najmniej jakby królowa sama przyjechała. Przepyszna zupka jarzynowa. Nie wiem, skąd wiedzieli, że gabikowa ulubiona zupa, to właśnie jarzynowa. Tak, przyznaję. Zjadłam podwójną porcję. No bo jarzynowej zupki się po prostu nie odmawia. Zresztą, ja to bym mogła się żywić tylko taką zupką.

Następnie było drugie danie. I to jakie. Ziemniaczki opiekane z polędwiczką wieprzową w sosie własnym. I peeełno ziół. Uwielbiam zioła. Nadają potrawom przepyszny smak. Natomiast te mieszanki, co są często sprzedawane w sklepach, mi nie podchodzą. Wolę własne kompozycje, z różnych przypraw i w takiej ilości, w jakiej akurat danego dnia mi pasuje. A do tego wszystkiego, a jakżeby inaczej, kapustka kiszona zasmażana. No po prostu raj dla gabikowego podniebienia. Tylko... Jakoś tak potem ciężko było się ruszać.

Na sam koniec była herbatka i ciasto. Gabik, co prawda, też przywiózł kawałek ciastka. Ale nie da się porównywać marnej szarlotki robionej na szybko, z keksem. Ja w prawdzie nie lubię rodzynek w cieście, ale od rodzynek była Mama Mufinka. Tak więc, tę część ciasta oddałam, natomiast reszta była pyszna. I orzechy też tam były...


Do domu zebrałyśmy się cztery godziny później. Objedzone, szczęśliwe i szersze w pasie.

Dzisiaj już musiałam sobie sama ugotować obiadek. No i stwierdziłam, że jest niedobry, nie smakuje mi i ogólnie, ja nie umiem gotować. Piec mogę, ale niech ktoś inny gotuje za mnie.

13 stycznia 2014

Czwartkowy koncert

Tak, byłam na koncercie.

Dominika Żukowska i Andrzej Korycki śpiewali ballady rosyjskie z repertuaru Bułata Okudżawy, Włodzimierza Wysockiego oraz Żanny Biczewskiej, a także szanty. Byłam na ich koncercie w zeszłym roku, ale wtedy średnio mi się podobało. Artyści byli bardzo zmęczeni, do czego sami się przyznali. Było też to widać i słychać w wykonywanych utworach. Dlatego do tego koncertu podchodziłam z pewną dozą nieśmiałości.

Tymczasem... Niespodzianka. Rewelacja. Po prostu świetny koncert. Na samym początku oświadczyli, że już bardzo długo nie śpiewali – tak z tydzień. Byli pełni energii. Wykonania utworów – przepiękne. Głos pani Dominiki jak zwykle mnie powalił. To, co jest nagrywane, czego można słuchać z płyt, zupełnie nie oddaje barwy jej głosu. Tak, jakby sprzęt i mikrofony nie łapały wszystkiego. A w sali – niby też przez mikrofon, ale jej głos ma dwa razy większą moc. I nie chodzi mi tu o głośność. Po prostu inna barwa głosu. Rewelacja. Pan Andrzej, jak zwykle pełen humoru i różnych opowieści. W niektórych momentach można było się popłakać ze śmiechu.

Całość była cudowna, rewelacyjna i po prostu wspaniała. Jak oświadczyli, że już przekroczyli czas koncertu, zaskoczona spojrzałam na zegarek. Półtorej godziny nie wiadomo gdzie i kiedy przeleciało. Co ich nie powstrzymało i śpiewali jeszcze przez pół godziny. A potem był bis. Śpiewaliby pewnie jeszcze dłużej, ale następnego dnia miał być jakiś festiwal, czy coś i organizatorzy musieli przygotować scenę. Niestety.

Na szczęście, już w lutym będę mieć przyjemność słuchać ich ponownie. Bilety są już zakupione. Czekam z niecierpliwością na występ.

07 stycznia 2014

Uprawnienia

Z tej okazji, że udało mi się zdać egzamin, obiecałam w pracy, że przyniosę ciastko. Umówiliśmy się na dzisiaj, ze względu na to, że wszyscy będą.

Piekłam wczoraj. A że byliśmy umówieni na kino popołudniu, ja oczywiście wstałam bladym świtem koło południ, to jakoś tak mało czasu na pieczenie mi zostało. Ledwo się wyrobiłam. Chociaż nabiegałam się, nadenerwowałam, że nie zdążę. Ale udało się. Ciasto się upiekło. Obiad się zrobił. Ja cała zadowolona, że zdążyłam.

I co? I nigdzie nie pojechaliśmy. Nadal nie rozumiem, jak brak wody w łazience może sprawić, że nie jedziemy do kina. Bo proponowałam własną łazienkę dla tych, co koniecznie muszą umyć głowę, ale widać żadna z moich łazienek nie jest wystarczająco dobra. Albo woda gryzie. Poza tym, w kinie i tak jest ciemno, nikt by nawet nie zwrócił uwagi. Poirytowałam się strasznie. Niepotrzebnie się ze wszystkim spieszyłam. I ogólnie, wczorajszy dzień skończył się beznadziejnie. A miało być tak pięknie...

Na szczęście, ciasto się udało. I dzisiaj wszystkim smakowało. Nawet przepis zdążyłam już kilku osobom przekazać. W związku z czym, muszę się pochwalić jeszcze jedną rzeczą.

Uprawnienia, które robiłam mają 7 różnych zakresów. Ja zrobiłam 1 i 2. Najbardziej podstawowe i w sumie najważniejsze. Dzisiaj, dostałam od starszej koleżanki jeszcze zakres 8 - cukiernictwo.

02 stycznia 2014

Nowy Rok

To chyba najlepszy czas, by zamknąć niektóre sprawy w szufladce, a spróbować nowych.

Mam w planach dużo rzeczy. Ścisłych postanowień nie robię. Nie mają sensu. Wiem, co bym chciała zrobić, co uzyskać. A czy uda mi się to zrealizować? To zależy tylko i wyłącznie ode mnie i od mojej własnej, silnej woli. Jak się uda, to może się pochwalę. Co ja piszę. Na pewno się pochwalę! W końcu, Gabik też jest kobietą.

Impreza Sylwestrowa? Mam nadzieję, że wszyscy byli zadowoleni. Jak pisałam, szału nie mogło być, gdyż ze względu na dwa czworonogi, tańczyć, skakać i szaleć się nie dało. Więc było jak najbardziej kulturalnie.

Plan na główną atrakcję imprezy nie wypalił. To znaczy, nikt nie był zainteresowany. A nawet jak ktoś był, to nie wyraził tego głośno. Przez co nie udało nam się zrobić powtórki z zeszłego roku. Ale to chyba dobrze.

Ciastem gabikowym i tygryskowym pogardzono. Nikt nawet nie chciał spróbować. Widocznie, tak źle pieczemy. Ale nie przeszkadza mi to. Więcej dla mnie zostało.

Na zakończenie, życzę wszystkim, którzy tu zaglądają, wszystkiego najlepszego i najgabikowszego w Nowym Roku oraz by Wasze życzenia i postanowienia się spełniły.