28 listopada 2013

Dzień jak co dzień

Zaczęło się niewinnie. Ot, pociąg się spóźnia. Nie dość, że środek nocy - do pracy jeżdżę pociągiem o 5:50, to jeszcze zimno i wieje strasznie. Po 10 minutach spóźnienia, łaskawie poinformowano nas, że pociąg jest opóźniony 30min. Minęło 10, więc jeszcze 20. Czyli 6:20... O tej godzinie, jedzie kolejny pociąg. Z dużo większą ilością ludzi. Szybki przelicznik - do jednego, zazwyczaj pełnego pociągu, będą chcieli wsiąść ludzie z dwóch pociągów.... Absolutnie nie piszę się na to. Biegiem do domu po gabikowóz. W międzyczasie telefon do Wiedźmy, by nawet nie szła na stację, tylko czekała na mnie w konkretnym miejscu.

Tym sposobem, do pracy, zupełnie nieplanowo, pojechałam gabikowozem, zabierając ze sobą jeszcze 4 inne osoby. Rozwieźć wszystkich tak, by każdy miał w miarę blisko do swojej pracy i pędem do siebie. Dlaczego pędem? I to dzikim? Z domku wyjechaliśmy ok 6:20 - zazwyczaj wyjeżdżam ok 5:45. Głównie po to, by uniknąć korków, które po godzinie 6tej tworzą się stadami. Do tego, pod moją pracą, jest ciężko z miejscem. To znaczy, znaleźć jakieś można. Przeważnie. Najwyżej trzeba zrobić kilka rundek dookoła, by się jakieś zwolniło. Ale ja, jak każda rasowa kobieta, mam lekkie kłopoty z parkowaniem. I przez to, zdecydowanie wolę, jak mam więcej tego miejsca, niż mniej.

Dzisiaj zaparkowałam, ku mojemu wielkiemu zdumieniu, tyłem na kopertę - czyli tak, jak umiem najmniej. Do tego, jak wyjeżdżałam po południu z pracy, to się ciężko zastanawiałam, jak ja się tam wcisnęłam. Może, Fioletowy mi wtedy pomógł i lekko poprzesuwał inne autka?


Sam ranek w pracy, to była gonitwa. Podpisać się na liście, zostawić rzeczy przy biurku i lecieć do sklepu po jedzonko. Bo ja jestem wybredna i codziennie rano kupuję sobie świeże bułeczki. Potem z powrotem do swojego biureczka. Zabrakło mojego gabikofonu. Jedyne miejsce, gdzie mógł się ukryć, to w gabikowozie. A więc, z powrotem, biegiem, do gabikowozu. No to poranny jogging zaliczony.

Gdy stres opadł, zaczęłam przysypiać, ale pewna pani bardzo skutecznie mnie obudziła. Zaczęła od awantury, pretensji i takie tam. Zazwyczaj takie osoby olewam całkowicie, jednak ta pani podniosła mi ciśnienie maksymalnie. Jakimś sposobem. Aż mi się ręce trzęsły - dobrze, że pracuję na komputerze, miałam się czego trzymać - to znaczy myszkę trzymałam. Ale to wystarczyło. Gdyby chociaż ta awantura była z mojej winy, to jeszcze rozumiem. Ale ona zaczęła tak po prostu, bo siedzę najbliżej drzwi i byłam pod ręką. Na szczęście udało się ją szybko załatwić i sobie poszła. Jeszcze mi życząc na koniec "miłego dnia". Dziękuję, za takie życzenia. Nawet dziewczyny przyszły spytać, czy wszystko w porządku, i że cudownie mi się dzień zaczyna. No cóż. Praca z ludźmi. Ma swoje wady i zalety. Jak każda praca.

Potem, tak do południa, musiałam się bardzo pilnować, bo robiłam śmieszne błędy. Więc praca szła mi trochę wolniej, bo sama siebie sprawdzałam ze trzy razy. Czy dobrze wszystko wpisałam, czy dobrze policzyłam. Reszta dnia w pracy minęła w miarę spokojnie.

W końcu, trzeba było wracać do domku. Wiedźma pogardziła moim towarzystwem. Wolała zostać na jakichś tańcach w Wielkim Mieście. Więc pojechałam tylko po Mamę Mufinka. Żeby się nie zwalniać z pracy, wyszłam tak ze 3 minuty wcześniej. Chwilę później, stojąc w korku, doszło do mnie, że pomysł wyjścia wcześniej był chybiony. Bo tak samo pomyślało 90% innych kierowców. No nic, jakoś wróciłyśmy.

I w sumie przestałam się już przejmować porankiem. Wszystko wróciło do normy. Ja zmęczona, pełno rzeczy do zrobienia. Jakoś powolutku do przodu. Na koniec dnia, zostało mi tylko zrobienie masy do ciasta, na sobotnią imprezę. Zrobiłam, zajęło mi to trochę, bo zapomniałam wcześniej ugotować budyń do masy. Musiałam czekać, aż wystygnie. W końcu udało się. Gotowe ciasto wylądowało w spiżarce, by grzecznie zmięknąć i doczekać soboty.

Gabik mył sobie grzecznie garnki, po tym jak nabrudził w kuchni. Niczego nie przeczuwając, rozmyślał, jak ułożyć plan działania na jutrzejszy dzień. Nagle huk. Takie nieduże: Ka-boom! Aż podskoczyłam. Tata przyleciał z sąsiedniego pokoju, sprawdzić co się stało. A Gabik, ze stoickim spokojem, odwraca głowę w stronę drugiego blatu i patrząc ze zrezygnowaniem na mikser, odpowiada: Nic. Spalił się.

Dzisiejszy dzień mnie pokonał. Najgorsze, że na święta będę potrzebować mikser. Więc albo Krasnolud naprawi mi ten, albo będę musiała kupić sobie nowy.

W prawdzie planowałam nowy mikser. Taki stojący, z misą obrotową. Bo ten, co był, to był ręczny. Ale ten zakup planowałam dopiero na przyszły rok. Nie teraz. Coś mi się widzi, że będę musiała to przyspieszyć.


26 listopada 2013

Zagwozdka na dziś


Co zrobić na obiad, aby danie:
- nie zawierało mięsa,
- nie zawierało mąki,
- nie było smażone,
- i nie byłyby to gotowane warzywa.

A! I najważniejsze. By dwaj kosmici, z którymi mieszkam, to zjedli.


Dzisiaj śnieżek też dopisał. Skromnie, bo skromnie, ale rano był.

25 listopada 2013

Śnieżek

Tak. Dzisiaj spadł pierwszy śnieg. W prawdzie tyle go było, co kot napłakał. Ale był. I to się liczy.

Pomimo wszystko, jeszcze buty zimowe nie są wyciągnięte - nie chciało mi się. I ciągle próbuję kupić kurtkę zimową. Z tym największy kłopot. Ale jest opcja, że to dlatego, że trzeba iść do jakiegoś sklepu. No nic, może w przyszłym tygodniu mi się uda.

Ostatnio miałam ciężki tydzień, albo dwa. Biorąc pod uwagę, że w sobotę, zaraz po obiedzie, zapadłam w sen zimowy, który bardzo dobrze mi zrobił, podejrzewam, że to zwykłe przemęczenie było.

Czy ja już pisałam, że dzisiaj spadł pierwszy śnieg? Tak? To nic. To napiszę jeszcze raz:

SPADŁ ŚNIEG!!!

Tylko mi za szybko stopniał :(

17 listopada 2013

Zawieszona w czasie

Dni płyną, nie wiadomo kiedy i gdzie znikają. Zajęta różnymi rzeczami, na nic czasu nie mam. Nawet nie wiem, gdzie ten czas mi ucieka. Gorzej, bo przecieka mi przez palce i nawet nic konkretnego nie zdążę zrobić. A planów mam mnóstwo. Jak to Gabik.

Na razie, na głównym miejscu, jest sprzątanie po remoncie u Mamy Mufinka. A potem oczywiście impreza. Oj będzie się działo. Ale mam też inne rzeczy, które wymagają zrobienia czy zajęcia się nimi. I jakoś mi dzień ucieka zanim zdążę się za nie zabrać. Najlepszym tego przykładem jest to, że miałam sobie dzisiaj zrobić drzemkę po południu. Nie zdążyłam. A jak kryzys minął i odechciało mi się spać, to już nie było sensu szukać sobie podusi i kocyka.

Ech... Może to ciągle ta wiosenna depresja i brak słońca - w pracy mam stanowisko bez dostępu do światła dziennego. Zdarza się, że nie wiem, jaka jest pogoda na zewnątrz, dopóki nie wyjdę z pracy.

Tak więc, Gabikowi dni mijają, nie wiadomo kiedy i jak. Czas sobie biegnie swoim rytmem, a Gabik powolutku swoim. Nie spiesząc się. Kroczek za kroczkiem.

Ciekawe, kiedy się potknie i z łomotem wyląduje na ziemi.




07 listopada 2013

Biurko

We wrześniu, wróciła do nas koleżanka po macierzyńskim. Efektem tego był problem, gdzie ją posadzić. Tak powstało nasze brakujące 8 stanowisko. Poprzesuwali biurka, koleżance dali stolik, gdyż biurka zabrakło, dali komputer i kazali pracować.

Brakujące biurko zamówiono.

Minęły dwa miesiące i nagle jest... afera. Dzień wcześniej, przyszedł pan zarządzający sprzętem i pyta, czy chcemy tą podstawkę pod monitor, co była dla koleżanki zamawiana. Koleżanka, że nie, bo wymieniła się monitorami z inną dziewczyną i ma taki monitor, jak wszyscy. Do niego podstawka nie jest potrzebna. Pan sobie poszedł.

Nastepnego dnia dowiadujemy się, że poza podstawką do monitora, przyszło też biurko dla koleżanki. Panowie, którzy je przywieźli, zgłosili się do pani, która nie wiedziała, dla kogo to biurko miało być. Zadzwoniła do referatu zarządzającego sprzętem, ale tam była wyjątkowo jedna pani i też nie wiedziała. Zadzwonili do kierowniczki wydziału, którą mówi, że przecież biurko miało być dla nas. Tylko ktoś powiedział, że podobno kierowniczka mojego referatu zrezygnowała z tego biurka. Pani kierownik wydziały wściekła, biurko wzięli, bo przecież nie odeślą i gdzieś upchnęli. Gdy to wszystko doszło do mojej kierowniczki, ta zrobiła wielkie oczy: jak to nie chcemy biurka? Jest nam pilnie potrzebne!

Jak to zwykle bywa, w dużych instytucjach, ktoś coś stwierdził, nikt do najbardziej zainteresowanej nie zadzownił, nie zapytał i nie upewnił się. Teraz jest problem, bo biurko jest, ale potrzebne są dwie ekipy, z dwóch rózych firm, by je wstawiać zamiast tego stołu co ma koleżanka. Dlaczego dwie? Bo jedna jest od kabelków, a druga od naszych wspaniałych numerków. Który koleżance zdążyli już przymocować do tego tymczasowego stolika.

Chyba nie powinien mnie dziwić bałagan w takiej malutkiej instytucji, jaką jest moja praca.

04 listopada 2013

Wiosenna depresja

Jak nic, mam wiosenną depresję. Nie mam weny, natchnienia czy innych pomysłów. Nie wiem, co ze sobą zrobić. Nie potrafię się zorganizować. Nic mi nie wychodzi.

Tak, wiem. Gabik i kompletny brak organizacji, to trochę dziwne. Zazwyczaj kończyło się tylko na leniu wrodzonym. Ale chwilowo, nie potrafię nawet ustawić sobie w kolejce rzeczy, które mam wykonać, by móc potem twierdzić, że to przez lenia wrodzonego nic nie zrobiłam.

Zwalać wszystkiego na naukę też nie mogę. Nie chce mi się - to fakt. Nie wiem też, jak się za to zabrać, z której strony ugryźć i co zrobić, by się nauczyć.

Ech... Najchętniej, Gabik schowałby się pod pierzynką i poczekał, aż nadejdzie zima. Biały śnieżek z nieba spadnie. Będzie można lepić bałwana, czy inne gabiki ze śniegu.

Jak nic, mam wiosenną depresję. To chyba normalne o tej porze roku. Prawda?