31 maja 2013

Zakupy

Gabik z racji dłuższego weekendu pojechał w odwiedziny do Tygryska. Dawno się nie widziałyśmy i Gabiki się stęskniły. I tak dalej.

Dzisiaj postanowiłyśmy pojechać na zakupy. Każda z nas potrzebowała kupić sobie jakieś buty, może spodnie. A taki jeden sklep, w którym przeważnie są przecenione rzeczy, dzisiaj miał wyprzedaż i towar przeceniony został jeszcze bardziej. Dlatego też zgodnie wstałyśmy bladym świtem, wsiadły w samochodzik i pojechały do owego sklepu. Byłyśmy w nim pół godziny po otwarciu i już prawie cały parking był zajęty. Znalazłyśmy miejsce i z całym tym tłumem ruszyłyśmy do sklepu. Na polowanie...

Po czterech godzinach udało nam się stamtąd wydostać. Obie zadowolone. Każda coś kupiła, niektóre rzeczy wręcz w śmiesznych cenach. Niestety, butów brak. To znaczy były sklepy z butami, ale albo nie było rozmiaru, albo po prostu buty nie nadawały się do przymierzenia. Tak, wiem. Wybredna jestem. Ale wolałabym by buty, które kupuję, podobały mi się.

Czy ja pisałam, że jak przyjechałyśmy, to było dużo ludzi? To się pomyliłam. Wtedy było mało. Jak wyjeżdżałyśmy, było ich znacznie więcej. Ech... Jak zakupy mogą sprawiać przyjemność? O ile nie są robione w księgarni, to to przyjemne być nie może. Tylko męczące...

Po przyjeździe do domu był obiadek. Potem drzemka. Potem spacer. A teraz Gabik czeka na obiecane naleśniki z bananami. Obiecane już od dawna.W wykonaniu Tygryska oczywiście.

Zmykam do kuchni, by przypadkiem te małe, zielone Gabiki mi nie zjadły mojej porcji.

26 maja 2013

Rude muffinki i Gabik

Zaraz. Miało być muffinki i rudy Gabik. Ale co tam. To prawie to samo.

Zaczęło się od muffinek. Kupiłam sobie blaszki i nie mogę się powstrzymać. Muffinki są fajne. W miarę szybko się robią, są różnorodne i wszystkim smakują. A wyglądają tak:


 
  
 Te jeszcze ciepłe, znajdujące się w blaszce, są orzechowo-miodowe. Te niżej, w miseczce są serowo-czekoladowe. Zrobiłam też muffinki bananowe z czekolada. Oto i całość.


Muffinki zrobione zostały z okazji pikniku, na który następnie się udaliśmy. Obejrzeliśmy wystawę pt. "Boska Komedia" w ilustracjach Salvadora Dali. Polecam wszystkim. Naprawdę warto zobaczyć. Następnie udaliśmy się do Willi Domańskich znajdującej się w Nawojowej Górze. Przepiękna, stara willa, w której zachowano wszystko tak, jakby pani Danuta Domańska ciągle tam mieszkała. Kolejny obowiązkowy punkt pikniku do zobaczenia.

Co do rudego Gabika... Tak, postanowiłam zmienić kolor włosów. Chciałam rudy. Kupiłam farbę. Wiedźma przyszła i przy asyście Tygryska nałożyły farbkę na Gabika. I... Muszę przyznać, że efekt mi się podoba. Chociaż do rudego to im trochę brakuje. Nazwa na opakowaniu brzmi "wulkaniczna czerwień" i ku mojemu zdziwieniu, idealnie opisuje kolor. Pomimo tego, że na opakowaniu wygląda bardziej na rudy, niż czerwony. Ale co tam. Wygląda fajnie.

Niestety, w sklepach strasznie ciężko znaleźć rudą farbę do włosów, która by spełniała moje wymagania. Ale że wyszło jak wyszło, a mnie to zupełnie nie przeszkadza, to zostaje jak jest. Jednak jak faktycznie zapragnę rudego koloru, to tym razem pójdę do fryzjerki.

Co do farbowania. Niechcący oberwało się żółtemu. Jak poszłam płukać włosy oczywiście on też musiał pod wodę i cała farba spłynęła na niego. Mam teraz dwa różowe gabiki i jednego fioletowego. Chociaż nie podejrzewam, by efekt na Żółtym długo się utrzymał. On większość dnia spędza w wodzie.

23 maja 2013

Muffinki

Z racji tego, że dzisiaj nie musiałam obiadu gotować, a kuchnię miałam całą dla siebie. Tylko i wyłącznie dla siebie. Popełniłam małe cudeńka :)


Jasne są bananowe z czekoladą. Natomiast ciemne są oczywiście czekoladowe. Chyba wyszły dobre, bo godzinę później od zrobienia zdjęcia, była już tylko połowa miski.

21 maja 2013

Praca

Gabik przez ostatni tydzień był chory. W związku z tym, że antybiotyk  się skończył, potuptał wczoraj do pracy. I co było w tym najgorsze? Oczywiście, wstawanie o tej dziwnej godzinie, której nie ma na żadnym normalnym zegarku.

To chyba oznacza, że lubię swoją pracę. I lubię do niej chodzić.

Potwierdzeniem tego jest to, że dzisiaj przyszedł kolega i radośnie zapytał, czy to mnie przenoszą do nich na górę. Bo słyszał, że kogoś przenoszą z dołu, ale nie jest pewny czy to z naszego referatu czy z innego. I czy to prawda, i czy tą osóbką jestem ja. A Gabik, niewiele mysląc, zrobił tak:


I grzecznie odpowiedział, że o niczym takim nie słyszał, ale mnie tydzień nie było. Zresztą, pewnie i tak będę ostatnią osobą, która się czegoś dowie.

Natomiast w myślach padło tylko jedno stwierdzenie: Ja nie chceeeeeeeeee!! Dobrze mi tutaj.

Co będzie, to ma być. Albo okaże się to kolejną plotką, albo faktycznie mnie przeniosą. Trudno. Pracę swoją lubię taką jaką mam, ale nowych rzeczy też lubię się uczyć. Więc inny referat nie oznacza katastrofy. Tylko nowe wyzwania.


19 maja 2013

Chcę

Dawno, dawno temu, kiedy Gabik był gówniarzem [nie, żeby mu przeszło], słuchał swojego ulubionego zespołu. Byli oni wtedy bardzo popularni na świecie i Gabik pewną sympatią pałał do wszystkich jego członków. Nawet przez nich postanowił nauczyć się grać na gitarze, co udało mu się tylko częściowo. Ale taki to już Gabik jest, niestety.

Jak to zwykle bywa, zainteresowanie kiedyś się musiało skończyć. U mnie akurat złożyło się to z tym, że byłam na ich koncercie. Wpływ miało na to też fakt, że najnowsza wtedy płyta była dość słaba. I tak moja niewielka miłość do zespołu odpłynęła. Jednak sama fascynacja nigdy nie zniknęła. Do tej pory słucham ich płyt, a raczej kaset. Całą dyskografię mam właśnie w postaci kaset, bo płyty CD dopiero wchodziły na rynek i były dość drogim przedsięwzięciem. Tak więc nadal lubię słuchać ich piosenek i czasami sobie podśpiewywać w kuchni przy pieczeniu ciast.

Jakiś czas temu, a będzie z rok lub dwa, pałając ciekawością, sprawdziłam w internecie, co ów zespół porabia. Moje zaskoczenie było dość spore, gdy okazało się, że wydali jeszcze kilka płyt, po czym każdy przeszedł na solową karierę. Bez problemów znalazłam płytę jednego z moich ulubieńców i przyznam, że jestem nią zachwycona. Niestety, oryginał ciężko znaleźć, a jak już to kosztuje takie pieniądze, że mi ręce opadają. Ale kiedyś kupie sobie na pewno.

Wracając do mojego ulubieńca, na początku roku dowiedziałam się, że jego koncert ma się odbyć w naszym pięknym kraju. I to koncert solowy, akustyczny. Po prostu perełka. Zachwycona, śledziłam stronę z biletami, by złapać wejściówkę na ten, który odbędzie się w mieście najbliżej położonym gabikowego miasteczka. Na pozostałe dwa koncerty, jakie miały się odbyć, bilety były. Powiedzmy, że dało się je kupić, po w miarę przystępnej cenie. Niestety, na koncert który mnie interesował, nigdy biletów nie zobaczyłam. Przynajmniej na stronie nigdy się nie pojawiły. Jednak jakoś ludzie musieli je zdobyć, gdyż w przeciągu dwóch tygodni, na wszystkie koncerty wyprzedano bilety. Gabik w szoku. Mój ulubieniec nadal cieszy się ogromną sympatią. Jednak gdzie mój bilet? Czemu ani razu nie był dostępny na stronie rozpowszechniającej bilety na jego koncerty?

Po przeszukaniu różnych portali oferujących rzeczy z drugiej ręki, znalazłam. Albo dokładniej to Tygrysek znalazła. Jeden bilet był na sprzedaż. Jeden, jedyny i to akurat tam, gdzie chciałam. Koszt biletu... I tutaj mój zachwyt opadł. Bilet prawdopodobnie kosztował 40 euro. Bo nasza rodzima cena wynosiła 120zł na stronie oferującej bilety. Jednak osoba, która chciała się biletu pozbyć, chciała go sprzedać za 300zł. I to nie dlatego, że podbijała stawkę. Chciała tylko odzyskać pieniądze, za kupno tegoż biletu, bo sam bilet i owszem, te 120zł kosztował, a reszta to koszty przesyłki jednego papierka z zagranicy.Niestety, nie była to cena, jaką byłam w stanie dać za bilet, bo doliczając jeszcze koszty dojazdu i ewentualnego noclegu, wyszłoby zdecydowanie za dużo, jak za jeden wieczór przyjemności. A mam jeszcze inne wydatki, niż własne widzimisię.

Przyznaję, długo walczyłam sama ze sobą, jednak biletu nie kupiłam. W ostatniej chwili kupił go ktoś inny. Może to i lepiej. Koncert jakoś odżałowałam. Z cichą nadzieją, że może jeszcze kiedyś będzie taki koncert. I może też w naszym pięknym kraju...

Ostatnio odwiedzam stronę swojego ulubieńca, zobaczyć jakie to nowe rewelacje tam znajdę i... Ku mojemu wielkiemu, gabikowemu zaskoczeniu jest informacja! Pisze, że ze względu na ogromne zainteresowanie jego solowymi koncertami i tym, że bilety prawie od razu zostały wszystkie wyprzedane, jeszcze w tym roku planuje drugą podobną trasę. Na razie są zapowiedziane 3 koncerty u naszych zachodnich sąsiadów. Jednak w planach są inne kraje i między innymi nasz. Gabik jest oczywiście zachwycony i tylko czeka, by się dowiedzieć, jakie miasta, po ile bilety i czy tym razem uda się jakiś dorwać.

Bo ja chcę bilet na jego koncert. Chcę i już.


17 maja 2013

Dziwne miasto

Gabik żyje w dziwnym mieście. Chociaż powinnam raczej napisać - miasteczku. Prawa miejsce zostały nadane w 1924 roku. I czasami odnosi się wrażenie, że zbyt wiele to się tutaj nie zmieniło.

Byłam u lekarza i wracając, przeszłam przez sklepy w celu nabycia jakichś zapasów domowych. Wiadomo, Gabiki trzeba nakarmić. A jedzenie się samo nie pojawia, w przeciwieństwie do tych zielonych mordek. W sklepie kolejka. Stoję dobre 10 min i zaczynam się zastanawiać, co jest nie tak? Jest piątek, godzina w okolicach 9:30, a ludzi pełno, jakby sobota była. Przecież dzień pracujący, co ci ludzie robią w sklepach?

Jeżeli nie pracują, to skąd mają pieniądze na takie ilości zakupów? A jeśli pracują, to czemu nie są w pracy, tylko po sklepach biegają? Patrzyłam na te tłumy i nadziwić się nie mogłam. Sklepy oczywiście czynne w takich godzinach, że ja do większości nie mam się po co wybierać w dni robocze, bo zanim wrócę z pracy, wszystko zamknięte. Widząc dzisiejsze tłumy, zaczynam rozumieć dlaczego. Skoro ludzie zamiast siedzieć w pracy, mają czas biegać po sklepach, to po co mają być otwarte dłużej? Tylko... Kto pracuje?

Ech... Jedno, co mi dzisiaj w sklepie poprawiło humor, to cena wbita w arbuza. Pisało na niej "Truskawka". Wielka ta truskawka :-)

Co do lekarzy, nadal ich nie lubię. Pani doktor przyjmuje od 8:00. Pierwszego pacjenta rejestrują na 8:15. Co by za wcześnie nie było. Pani doktor przychodzi o 8:20. Nie spiesząc się i ze zdziwieniem zerkając na sporą już kolejkę pod jej gabinetem. Irytujące to jest. Aż dziwne, że nikt nie zrobił wielkiej awantury. Przecież gdyby na przykład, ktoś przyszedł załatwić coś do urzędu, albo do jakiegokolwiek punktu obsługi klienta, i pani czy też pan, przyszedł sobie do pracy chociaż 5 minut później niż otwiera, zaraz byłaby awantura pewnie aż po telewizję. Czemu lekarze są uprzywilejowani pod tym względem? Jeszcze pani z kolejki informuje mnie uprzejmie, że pani doktor, to czasami i pół godziny później przychodzi niż rozpoczyna pracę. Ręce opadają...

Innym ciekawym absurdem naszej służby zdrowia jest na przykład fakt, że rejestracja do lekarzy u mnie w ośrodku jest codziennie w godzinach 7:30 do 18:00. Natomiast jeden lekarz w poniedziałki przyjmuje od 7:00. Pytanie brzmi, jak się do niego zarejestrować na tą 7mą? Dzień wcześniej się nie da...

Świat zadziwia swoim pięknem. Ale ludzie zadziwiają głupotą i całkowitym brakiem myślenia. Albo ja po prostu nie nadaję się do tej rzeczywistości.

Żóóóóółtyyyyyy!! Oddawaj moją herbatkę!!!


13 maja 2013

Gabryskowa impreza

Tygrysek wyremontowała swoje mieszkanko i postanowiła z tej okazji zrobić imprezę. I dużo ludzików zaprosiła. Więc Gabik, poza zaproszeniem na imprezę, dostał też zaproszenie do kuchni by coś tam ugotować, coś upiec. Stąd przygotowania robiły Gabryski.

Tak więc, grzecznie Gabik w piątek po pracy się zapakował i pojechał do Tygryska. W sobotę rano, wystartowałyśmy w kuchni. Zaczęło się od postawienia fasolki do gotowania, bo tygrysek zażyczył sobie fasolkę po bretońsku. Dwie sałatki poszły jak błyskawica. Ciasto zajęło trochę więcej czasu, ale pewnie przez ten spacerek do sklepu, po brakujące składniki. Potem muffinki - tutaj Gabik nie uczestniczył. VYP się nie liczy. Ja zajmował się fasolką. Zrobiłam jeszcze sos pieczarkowy do lazani i... poszłam spać.

Impreza była rewelacyjna. Mój ulubiony Cukiernik [jedyny jakiego znam, więc siłą rzeczy ulubiony] oczywiście przywiózł pełno ciast i ciasteczek. Tym, co zrobiło największa furorę, były jego ciasteczka w kształcie... trumienek. Robione na specjalne życzenie dla osoby, która niestety nie przyjechała. Trudno. Straciła okazję na spróbowanie przepysznych trumienek o smaku... koktajlu z tygodniowego zdechłego kota.


Zdjęcie zrobione przez Wiedźmę. Jako jedyna zachowała przytomność umysłu i sięgnęła po aparat. Reszta była pod zbyt wielkim wrażeniem. ;-)

Oczywiście, nie zapominajmy, po co była impreza. Tygryskowe mieszkanie rewelacyjne. Ślicznie kolory. Żółty przedpokój, zielony salon. Brakowało tylko fioletowej łazienki i różowej kuchni. Ale ani kuchnia, ani łazienka nie były remontowane, więc może nigdy nie dojdzie do takiego zestawienia kolorów. Wreszcie czuje się tam człowiek jak w mieszkaniu, a nie na basenie czy innym ośrodku dla psychicznie chorych. Na ścianie, pilnuje wejście do kuchni wielki tygrys. Niestety, VYP się go jakoś nie przestraszył i buszował głownie w lodówce, albo na stole. W zależności, skąd ich się akurat wygoniło.

Ci, co nie dojechali, mogą tylko żałować. Reszta bawiła się świetnie.

Skutki poimprezowe? Brak. Nie licząc Gabika, który wylądował w łóżku, z antybiotykiem i zwolnieniem lekarskim na tydzień. Ale, jak zamiast iść do lekarza biega się na imprezy, to efekt mamy taki, a nie inny. Przemilczę fakt, że nie cierpię lekarzy.


08 maja 2013

Gabikowo

W Gabikowym świecie, Gabiki śpiewają.
Robią ciasta i słodycze. I się nimi zajadają.
Tam herbatki mają pełne kubki, smacznych dań talerze.
Są szczęśliwe te Gabiki w Gabikowym świecie.


07 maja 2013

Refleksja nad życiem

Życie... Komplikuje się coraz bardziej.

Jednym pojawiają się nowe możliwości. Innym tworzą się problemy w dziwny, niespodziewany sposób.

A ja stoję z boku i obserwuję.

05 maja 2013

Wawel

Długi weekend. Większość ludzi gdzieś wyjeżdża. Ja miałam zaplanowaną już od dawna trasę wycieczki. Na Wawel. Dawno mnie tam nie było. Nawet bardzo dawno. A skoro nadarzyła się okazja, trzeba było ją wykorzystać. Szczególnie, że miałam wspaniała towarzystwo. Miedzy innymi Tygryska i Wiedźmę. W sumie, było nas tam 10 osób i cała chmara Gabików.

Zwiedzanie rozpoczęliśmy dźwiękiem Dzwonu Zygmunta. O godzinie 9:45 rozbrzmiał on nad całym Krakowem. Przepiękny. Delikatnie przebijał się przez ogromny szum, jaki panował na dziedzińcu, spowodowany przez ogromną liczbę ludzi. Jednak warto było usłyszeć go na żywo. Ogromna moc.

O godzinie 10:00 weszliśmy na wystawę "Wawel Zaginiony". Bardzo ładnie i ciekawie zrobiona trasa. Zaciekawiła nas rama okienna z pierwszego piętra. Padło pytanie, skąd wiedzieli, że ona jest akurat z pierwszego piętra. Gabik doszedł do wniosku, że musieli ją znaleźć na tymże piętrze. ;-) Na tej wystawie pokazane też były miedzy innymi przepiękne kafle ze starych pieców. I małe miniaturki tych pieców. Jak prawdopodobnie wglądały kiedyś. Przepiękne. Wystawa nie jest duża, spokojnie wystarcza 30 min, by zobaczyć całą.

O 11:00 mieliśmy wejście do "Skarbca Koronnego i Zbrojowni". Przepiękne puchary, uprzęże konne, zegary, miecze, sztylety, strzelby, pistolety, zbroje i armaty. Wystawa bardzo bogata w eksponaty i 1 godzina to za mało, by wszystko dokładnie obejrzeć. Po wyjściu, czuliśmy pewien niedosyt. Oczywiście Fioletowy zgubił mi się gdzieś przy kuszach, ale cóż ja mogę na to poradzić.

Równo o 12:00 weszliśmy na "Komnaty Królewskie". Na początku wszyscy zwróciliśmy uwagę na skrzynię, na której leżał ogromny klucz. Zaczęliśmy się zastanawiać, gdzie jest do niego kłódka, albo chociaż co otwiera. Niestety, w pobliżu nic nie było. Tylko pani, która pilnowała, w końcu oburzona poinformowała nas, że to ozdoba, symbol. Zupełnie nie wiem, o co jej chodziło. Skoro jest klucz, to musi być coś, co on otwiera. Proste. ;-) Dalej, Komnaty Królewskie zachwyciły nas wielkością i przepięknymi sufitami. Przyznaję, jest co zwiedzać i oglądać.

Komnaty były ostatnią wystawą, na którą bilety mieliśmy na konkretną godzinę. Jednak wychodząc z nich, poszliśmy na wystawę "Dama z gronostajem". W pierwszym pomieszczeniu, na ścianie było zdjęcie obrazu i opis jego historii. Tutaj padło stwierdzenie: "Dobra, chodźmy do środka zobaczyć reprodukcję tego obrazu co tutaj wisi". :-D 

Gdy wszyscy nacieszyli wzrok obrazem, poszliśmy dalej. Wystawa "Sztuka Wschodu" również warta obejrzenia. Przepiękne wazy japońskie i chińskie z XVI wieku. Chorągwie zdobyczne z Turcji, a także broń. Naprawdę warto zobaczyć tę wystawę.

Po krótkim odpoczynku, wypiciu kawy i nacieszeniu się widokiem dziedzińca, ruszyliśmy w dalszą podróż prosto do Katedry. Zaczęliśmy zwiedzanie od "Grobów Królewskich". Chyba ten punkt wycieczki zrobił na mnie największe wrażenie. Wejście do pierwszej kaplicy, gdzie leżeli królowie i wielcy ludzie, sprawił, że Gabik poczuł przed nimi respekt. Niesamowite wrażenie. Kolejne komnaty, kolejne grobowce. Wszystkie wspaniałe.

Gdy wyszliśmy na zewnątrz, trzeba było wrócić do Katedry, by udać się na wieżę, obejrzeć Dzwon Zygmunta. Wejście do góry, po wąskich, drewnianych schodach wymagało jedynie lekkich uników, przed różnymi belami wystającymi ze ścian. Nie polecam bardzo wysokim ludziom - są dwa przejścia, gdzie trzeba się mocno schylić. Na górze potężny Dzwon Zygmunta i przepiękny widok z okna. :-)

Dzwon Zygmunta ma napęd 12 dzwonników. To taka ciekawostka.

Samą Katedrę zwiedziliśmy jako ostatnią. Oczywiście, sarkofag Króla Jadwigi przepiękny. Urzeka bielą po tylu wiekach. I wiązanka świeżych tulipanów złożona na grobowcu, wyraźnie nie położona tam przez obsługę, tylko zwykłego przechodnia.

Na sam koniec zostało nam wejście na Basztę Sandomierska, skąd rozpościerał się widok na cały Kraków. Niestety, drabina na najwyższą kondygnację została zablokowana i nie dało się tam wejść. No jak tak można! Potem udalismy się do Smoczej Jamy. Przepiękna grota. Tylko smoka ktoś ukradł. Nie było go. Chyba, że poleciał na polowanie. Ciekawe, czy jada Gabiki...

Obiad smakował wszystkim wyjątkowo i nikt nie zostawił nawet okruszka na talerzu. Jakby na to nie patrzeć, zwiedziliśmy prawie cały Wawel i zajęło nam to cały dzień. W drodze z restauracji do samochodów  dopadł nas deszcz i pomimo parasoli, przemoczył. Jednak było warto. Polecam wszystkim, którzy zawitają do Krakowa. Zwiedzenie Królewskiego Zamku na Wawelu to punkt obowiązkowy wycieczki.

A oto kilka zdjęć. Od razu przyznaję się, że nie jestem ich autorem.