25 sierpnia 2014

Trzy sposoby na Gabika


Tigri:  Gabiki żyją?
Gabik Padły gdzieś po drodze, zaraz po tym jak płuca zgubiły.
Tigri:  ojjojojojojojojo <książeczki moje!! ^^>
Gabik ...
Tigri:  czyli Gabik jednak żyje ;p trzy sposoby na Gabika:
1. daj herbatkę
2. daj ciasteczko
3. ukradnij książeczkę ;p
ciasteczko Gabiku? ^^
Gabik A masz dobre?

Ech... Zawsze się złapie ^^
Albo mi moje książki chcą ukraść. Albo mi dają herbatkę, albo ciasteczko. Albo wszystko na raz. I jak tu nie zwariować.



12 sierpnia 2014

Kino

Ostatnio udał mi się wypad do kina. A nawet dwa. Szaleństwo po prostu. Miały być trzy, ale życie zazwyczaj weryfikuje plany po swojemu.

Pierwszy był w towarzystwie Krasnoluda i Nekromantki. Transformers: wiek zagłady. Kino akcji, dużo efektów specjalnych, nieskomplikowana fabuła i jeszcze więcej efektów specjalnych. I takie kino czasami lubię. Nie trzeba myśleć. Można się odprężyć i po prostu oglądać obrazy przemykające przed oczami. Czasami potrzebne jest takie wyłączenie się, zresetowanie i po prostu bezmyślne gapienie w ekran.

Po tym filmie stanowczo oświadczyłam, że rezygnuję z wycieczki do Nowego Yorku. Dlaczego? Bo ta biedna Ameryka zawsze jakiś kataklizm przeżywa. Albo wielkie katastrofy, typu trzęsienia ziemi, tornada czy powodzie, albo najazdy kosmitów - oczywiście gadających po angielsku. A jakże. Jeszcze któraś z tych biednych inwazji się rozpocznie, jak niechcący ja tam będę. I co ja wtedy zrobię? Nie zamierzam ratować świata. Tym niech zajmą się inni, a nie mały Gabik.

Drugim miejscem, do jakiego nie zamierzam jechać, po obejrzeniu tego filmu, są Chiny. Tutaj w prawdzie nie przewiduję akurat katastrofy w momencie, w którym bym odwiedzała ten kraj. Natomiast mam pewne obawy przed spotkaniem gigantycznych, metalowych dinozaurów biegających luzem. I to dosłownie. Chociaż Nekromantka stwierdziła, że jestem nienormalna. Rezygnować z wycieczki do Chin tylko ze względu na niewinne, gigantyczne jaszczurki biegające po lesie. A takiego jednego, wielkiego, złego robota się nie boję, który też gdzieś w tych Chinach się ukrywa. I planuje zemstę na ludzkości. Ale niby czemu mam się przejmować jakimś wielkim złym robotem? Amerykanie na pewno coś wymyślą i po raz n-ty uratują świat przed zagładą.


Drugim filmem, na którym byłam, było Na skraju jutra. Tym razem w towarzystwie Wiedźmy i Krasnoluda. Też kino akcji z dużą ilością efektów specjalnych. Ponownie najazd kosmitów, tylko innych - nie metalowych. I główny bohater, który w prawdzie ginie na samym początku filmu, ale wcześniej udaje mu się zabić jednego kosmitę. I tym samym wpada w pułapkę pętli czasu. Ciekawie przedstawione, fajnie zrealizowane. Podobało mi się. I to bardzo. Wiedźma stwierdziła, że końcówka rozczarowuje. Ale czego można oczekiwać od Hollywoodzkiej produkcji? Racja, mogli to zakończyć jakoś inaczej, jakimś mocnym akcentem. Ale tego nie zrobili i mnie osobiście to nie przeszkadza. Film podoba mi się w takiej wersji, w jakiej został stworzony. I mam ochotę obejrzeć go jeszcze raz. To kiedy wydanie DVD ukaże się na naszym rynku?

11 sierpnia 2014

Upały i praca

Ostatnio mało co tu zaglądam. To przez upały. Źle je znoszę, a jeszcze powroty z pracy rozgrzanym pociągiem, w którym pomimo otwartych wszystkich okien, nadal nie ma czym oddychać, dodaje swoje. Z tego wszystkiego: upał w pracy - na klimatyzację nie mamy co liczyć [no chyba że fiknę koziołka - dzisiaj prawie mi się to udało], upał w pociągu, upał w domu. Ja przestaję funkcjonować.


Zabawne jest, że gdy się wysiada z takiego rozgrzanego pociągu i dochodzi się do wniosku, że jest fajnie chłodno. A tu temperatura powietrza liczy sobie jakieś 30-35 kresek. W takich sytuacjach, to ja wolę nie wiedzieć, ile jest wtedy w pociągu.

Upały to jedno. Nie da się w takich funkcjonować. Można co najwyżej udawać, że się żyje. Ale tu trzeba pracować. Jakby tego było mało, mieliśmy dość duże zmiany w pracy. A dokładniej to w prawie, na którym opieramy całe nasze funkcjonowanie. Pierwsze dwa tygodnie po urlopie, to była wielka niewiadoma. Nikt nie wiedziała, co ma robić i jak. Jednego dnia takie ustalenia, dwie godziny później już inne, a następnego dnia jeszcze co innego. Co chwilę bieganie do kierownika albo do dyrekcji z zapytaniami, nowymi ustaleniami. Doczytywanie przepisów z ustawy i rozporządzeń, bo jedno związane z drugim. problemy z klientami, bo zamiast 15 min obsługi, jak to wcześniej było, czas nam się wydłużył do 30-60 min. W zależności, co kto chce, ile czego potrzebuje. Jeszcze mamy program niedostosowany do nowego prawa. I prędko programu nie zmienimy. Ech...

Jakby tego było mało, ustawa ma błędy. To akurat nic nowego, wiele ustaw jest po prostu źle napisana. Ale na szkoleniu był pan, który pomagał tą ustawę tworzyć i tłumaczył się tak, że błędy są, bo pisali ustawę o dwunastej w nocy i po prostu zapomnieli zmienić jakieś tam słówko. Tylko to jedno słówko powoduje, że połowę ludzi musimy odsyłać bez niczego, bo brakuje im jednego papierka albo pieczątki. Oczywiście, wcześniej nie był ten papierek, czy też pieczątka, wymagane.

Poza tym, co to za tłumaczenie, że pisali ustawę o dwunastej w nocy. Niech dziecko z podstawówki zacznie się tłumaczyć tak nauczycielowi, to zostanie wyśmiane. Co kogo obchodzi, kiedy ustawa była pisana. Mieli na to rok czy dwa czasu. Wcale nie musieli w ostatniej chwili się za to zabierać. A konsekwencje ponoszą wszyscy - zarówno my jak i osoby do nas przychodzące.

Na szczęście, cztery tygodnie po wejściu ustawy w życie, zaczyna się wszystko powoli układać. Owszem, jest jeszcze sporo niejasności, wiele rzeczy do zrobienia, co chwilę wyskakują jakieś komplikacje, ale już jest łatwiej, niż było. I jestem przekonana, ze gdyby dać wszystkim więcej czasu na wdrożenie nowej ustawy, niż tylko tydzień, byłoby dużo, dużo łatwiej. Ale co może wiedzieć taka szara myszka jak ja.

No dobra. Zielona myszka. Wszak Gabiki są zielone.

09 sierpnia 2014

Wakacje Gabika

W tym roku byłam na wakacjach z Mamą Mufinka nad morzem. koniec czerwca - początek lipca. Żadne ciepłe kraje, żadne udziwniane kombinacje. Nasze, własne morze. I miało być zimno - przecież zawsze nad naszym morzem jest zimno. I co? I zimno było - przez pierwsze dwa dni. A potem jak ktoś zaświecił lampkę nad naszymi głowami, tak się popsuła i nie dało się jej wyłączyć.

Gabik z natury nie jest fanem opalania się, leżenia plackiem cały dzień na plaży. Smażenia się w słońcu. Wolę coś robić, ruszać się. Leżeć mogę, tylko w cieniu.Więc przez pierwsze dwa dni, może trzy, grzecznie chodziłyśmy na długie spacerki po plaży. Ale potem się już nie dało. Na plaże miałyśmy... może 200m. Kwestią było przejść przez niewielką wydmę i już. Jednak gdy zrobiło się tak koszmarnie ciepło, nawet to przejście przez wydmę było trudne. O 12tej najpóźniej schodziłyśmy z plaży, bo nie dało się tam siedzieć. Wracałyśmy na nią dopiero po 18tej.

Samo słońce może nie byłoby takie straszne. Ale nie było wiatru. Naprawdę, nawet lekkiego podmuchu nie było. Jak przyjechałyśmy, zaczął się odpływ. Potem morze ucichło całkowicie. Nawet jednej fali nie było. Pierwszy raz widziałam nasze morze bez ani jednej fali.



Burze też były. Ze trzy chyba. Ale po nich wcale się pogoda nie polepszała. Raz nawet widziałyśmy trąbę powietrzną. Na morzu oczywiście. I na szczęście, do nas nie dotarła. Jeszcze by Gabiki porwała i co ja bym wtedy zrobiła? Gdzie bym ich miała szukać? [Tak wiem, same by się znalazły, jakby tylko zgłodniały.]



Z Mamą Mufinka uprawiałyśmy w związku z pogoda, przymusowe lenistwo, które kończyło się na spacerku na plażę na dwie, trzy godzinki. potem powrót i czytanie książeczki lub kompletne nic nie robienie. I to dosłownie. nawet obiadu nie gotowałyśmy, bo po co. Był chleb, masło, pomidory i cebula. I to w zupełności nam wystarczało. Zresztą, dawno mi tak nie smakował chleb z pomidorem i cebulą.

W drugim tygodniu, przyjechała w odwiedziny Aniołek. I została z nami. Niestety, Tygrysek nie mogła do nas dołączyć z racji jakiejś pracy i innych takich. Niestety, nie można mieć wszystkiego.

dwa dni przed wyjazdem wróciły fale na morze. Ktoś je wreszcie oddał. A ja może jeszcze jakieś zdjątko tu zamieszę, a co mi tam.



Część zdjęć jest zrobionych przez Mamę Mufinka, a część przez Gabiki. Przyznaję, do tej pory nie obejrzałam wszystkich - Mama Mufinka zrobiła ok 1400 zdjęć, ja tylko 130.

Znad morza pojechałyśmy w odwiedziny do Suwałk. Dawno tam nie byłam. Miasto się zmieniło. Dużo remontów, renowacja rynku. Spodobało mi się. I tak, jak we Wrocławiu były krasnoludki, tak tam też są. Jest utworzony Szlak turystyczny im. Marii Konopnickiej "Krasnoludki są na świecie". Małe figurki krasnoludów z bajki o Sierotce Marysi są umiejscowione w kilku różnych miejscach, które są połączone szlakiem turystycznym. Myśmy widziały tylko dwa krasnoludki, gdyż nie było aż tyle czasu, by przejść całą trasę.




Chciałyśmy złapać jeszcze jednego krasnoludka, niestety, akurat wymieniali latarnię, na której wisiał i nie zdążyli go zamontować. No nic. Następnym razem przejdę całą trasę. A co mi tam.

Z całych wakacji, najbardziej dumna jestem z siebie za to, że przejechałam tyle kilometrów. Pierwszy raz w życiu jechałam sama, bez zmiennego kierowcy. I nie dość, że dojechałam nad morze, to potem przejechałam do Suwałk, a na koniec wróciłam z tych Suwałk. Czyli cały kraj dookoła. I dałam radę. I jakoś tak ciut lepiej mi się przez to ostatnio prowadzi samochód.