30 czerwca 2013

Wakacje

Tak. Zaczęły się wakacje. Oficjalnie. W prawdzie Gabik ma urlop dopiero za tydzień, ale co tam. Wakacje, to wakacje.

W tym roku postanowiłam, że wakacje spędzę na sportowo. Ot i tak! Nawet zaczęłam wczoraj. Mycie okien z samego rana, a potem dźwiganie ciężarów z miasta. Podejrzanie bolą mnie dzisiaj ramiona, ale co tam.

Wieczorem byłam w teatrze. Na sztuce Kogut w rosole. Sztuka rewelacyjna. Oczywiście od 18 lat. Podobno spełniam ten wymóg, więc mogłam wejść do teatru. Polecam, naprawdę. Świetna komedia.

Natomiast dzisiaj rano, gdy wreszcie wróciłam do domku, to zaczęłam od gotowania obiadu. Potem przyszła Wiedźma i zrobiła obiecane pancakesy. Pychotka. Obejrzeliśmy film, łącznie z gabikowymi psami. Dzielnie z nami oglądały. Aż się na wersalce nie mieściłam. No bo 3 osoby + 2 psy i dziwnym trafem zabrakło miejsca dla Gabika. Nic to, jakoś sobie poradziliśmy.


Tak więc, wakacje rozpoczęte "sportowo" na razie są bardziej piknikowe. Ale jak będę mieć urlopik, to już Tygrysek mnie przypilnuje, by więcej się poruszać.

Sasasa.

24 czerwca 2013

Iron Man 3

Gabik był w kinie. Wreszcie. Film już zdejmują z ekranów, ale ostatnim rzutem na taśmę udało się.

Fabuły przedstawiać nie będę. Zresztą, chyba nie trzeba. Jak ktoś nie wie, o czym to jest, to internet służy pomocą. Sam film jest rewelacyjny. Dużo efektów specjalnych, trochę gagów i bardzo dobra gra aktorska.

Jak przy grze aktorskiej jesteśmy. Aktor gra nie tylko ciałem, mimiką twarzy, ale i głosem. Więc nie rozumiem, jak można zrobić dubbing dla takiego filmu. Jest to dla mnie całkowicie niepojęte. Film akcji, ku mojemu zdumieniu, od lat 8+... To pewnie stąd dubbing. Bo jak napomknęłam Wiedźmie, że po co dubbing, przecież to nie jest film dla dzieci, napisy wystarczą, usłyszałam w odpowiedzi: dzisiejsze nastolatki?

Ech... Nie mam nic przeciwko dubbingowi, ale w kreskówkach, bajkach dla dzieci. Natomiast filmy fabularne, zamiast zyskiwać, ogromnie tracą. Głosy zupełnie nie pasują do aktorów. Szczególnie, że wielu aktorów kojarzy się z innych filmów i podświadomie człowiek spodziewa się zupełnie czegoś innego niż to, co dostaje. Mało tego, aktorzy, wkładając życie w swoje postacie, czasami nadają im specyficzny akcent, inny sposób wymowy. Niektórzy aktorzy mają tak charakterystyczne chrząknięcia i zwroty, że nie da się tego zdubbingować. Po prostu nie da. Więc po co psuć, świetny film, jakimś podrzędnym dubbingiem, który psuje efekt całkowity?

Na szczęście, na Iron Man'a poszłam z napisami. Udało mi się. Bo na wersję dubbingowaną nie ma problemu. Jest jeszcze dużo seansów o normalnych godzinach. Natomiast wersja z napisami jest tylko dla tych, co lubią nie spać po nocach.

Miało być o filmie, było o dubbingu. Trudno. Podobono narzekanie to nasz sport narodowy.

Podsumowując, wycieczka do kina była bardzo udana. Wiedźma zakupiła sobie spodnie. Jej siostra również. Gabik dostał mrożoną kawusię i wszyscy byli szczęśliwi.

18 czerwca 2013

Poczta

Tak. Zgadza się. Byłam na poczcie i wysłałam papiery.

Cały tydzień zajęło mi dojście na tą biedną pocztę, ale cóż ja na to poradzę, że jakoś tak... No nie było mi po drodze. Nic a nic po drodze.

Ech...

16 czerwca 2013

Gabik i mrówki

Gabik panicznie boi się mrówek. O tym wiedzą wszyscy. Niektórzy boją się pająków [Gabik niby też, ale chyba bardziej z przyzwoitości], inni szczurów, jeszcze inni, na przykład, różowych słoni pod sufitem. Gabik natomiast ma mrówko-fobię. Fakt udokumentowany.

Prasuje sobie spokojnie rzeczy, by mieć w czym pomykać do pracy przez najbliższy tydzień. Brat przychodzi z dołu i oświadcza spokojnym głosem, że mamy najazd mrówek w kuchni. Na co Gabik, że wie. Widziałam kilka mrówek wcześniej w kuchni. W prawdzie więcej niż jedną, ale tragedii nie było. Pantofel w ruch, albo ścierka i po problemie. Te trzy czy cztery mrówki znikały.

Tym razem jednak, gdy Gabik zszedł do kuchni po coś, stanął jak wmurowany. Na kuchnię trwał właśnie istny najazd. Mrówki grzecznie szły sobie gęsiego, jak to mrówki, nie gęsi, wzdłuż mebli po podłodze. Kilka(naście) na jednym blacie, kilka(naście) na drugim. Nie ma się jak obrócić, wszędzie mrówki. Gabik wypadł z kuchni, a w przedpokoju, sznureczek mrówek. Więc patrzę, skąd one tak wędrują. Idę przez przedpokój, do drzwi, wzdłuż progu, przez próg, wzdłuż ściany zewnętrznej aż do dziury w płytkach.

Czyżby zalało mrowisko? Może, ale to nie powód, by wędrować do MOJEJ kuchni. Bo kuchnia jest Gabika. Jakby na to nie patrzeć. Więc kto pozwolił mrówkom na wejście? No kto? [VYP jak to wy, to nie ręczę za siebie.]

Cóż, coś z tymi mrówkami trzeba było zrobić. Gabik wziął szmatę do podłogi, zamoczył, owinął wokół miotły [bezpieczna odległość zachowana] i przetarł podłogę w kuchni. Calutką, z dużym naciskiem na wszystkie łażące stworzenia po niej, wszystkie zakamarki. Tak samo przedpokój. Potem, niewiele myśląc, szmatę wrzucił do pralki, nastawił pranie [oczywiście dorzucił pozostałe szmaty i szmatki jakie znalazł] i włączył pralkę. Blaty potraktowałam szmatką i ręcznikami papierowymi. A próg posypałam solą. Podobno pomaga na mrówki. Nie wiem, ale na pewno fajnie wyglądałam z solniczką stojąc na progu i pilnie wpatrując się w ziemię.

Po tych wszystkich zabiegach, mrówek "chwilowo" brak w kuchni. Nie tracąc czasu, wykorzystałam to by zrobić bryndzę do kanapek i sobie kolację. Zanim te paskudy mi wrócą. Ech... To było stresujące. Co chwilę spoglądanie, czy jakaś mrówka nie atakuje biednego Gabika.

Na szczęście, więcej do kuchni wchodzić nie musiałam. A potem inni zajęli się odmrówkowywaniem kuchni za pomocą dezodorantu [O_o] i cynamonu rozsypanego na progu. Zobaczymy na jak długo pomoże.

Muszę kupić coś na mrówki. Co by mnie nie terroryzowały. Teraz to się boję iść nawet po herbatkę na dół.

12 czerwca 2013

Gabikowe narzekanie na pracę

Gabik sobie pracuje i dobrze mu tutaj. Pomimo ciągłego ruchu, dużej ilości osób, jaka przychodzi do nas i częstego rozgardiaszu. No i kilku, dość uciążliwych, braków.

Ostatnio mamy problem z drukarką. Jest jedna na pokój, zarządzenie odgórne. Nie byłoby problemu, gdyby nie fakt, że nas w pokoju jest siedem osób i obsługujemy klientów. Nie mogę powiedzieć przecież stronie, że nie dam jej tego, co potrzebuje, bo mi drukarka chwilowo nie działa. A nowej drukarki nie dostaniemy, bo kryzys, nie ma pieniędzy. Jak nam się toner skończy, to musimy dzwonić na serwis, który czas realizacji ma do 24h. Czyli przez ten okres, nie mamy na czym drukować. To znaczy mamy. ploter. tylko drukowanie formatu A4 na ploterze A0 bywa zabawne. Nie mówiąc o tym, że zacznie wolniej drukuje.

Inny problem. Brakuje długopisów. Bo po co nam długopisy. Nie są potrzebne. Do biurek mamy przyklejone takie dla klientów, na stałe. Nie ma do nich wkładów. Mało tego, pytałam w kilku sklepach papierniczych, takich wkładów nie mają. Nie da się dokupić.

Ostatnio kolega był w sekretariacie po spinacze i takie drobiazgi. Zszywek do zszywacza nie ma. Będą zamawiać. Chwilowo trzeba się pożyczyć od kogoś. Kolega niewiele myśląc zapytał, czy to od Dyrektora ma się pożyczyć tych zszywek.

Co w tym wszystkim jest najzabawniejsze? Z jednej strony brakuje podstawowych przyborów do pracy. Z drugiej, gdy jest badanie satysfakcji klienta, dyrekcja przybiega do nas co chwilę sprawdzać, czy wszystko w porządku, czy klienci zadowoleni. Teoretycznie wszystko w porządku. Jest dobrze. Ale mogłoby być lepiej. Przez co i my moglibyśmy szybciej i wydajniej pracować. Niestety, to chyba jest za skomplikowane, by zrozumieć, że pewne rzeczy, jak drukarka, przyspiesza nasz czas pracy. A co za tym idzie? Sprawia, że klient będzie obsłużony jeszcze szybciej. Dzięki czemu będzie mniej narzekać.

Klienci nie są lepsi. Ostatnio było kilka dni bardzo dusznych. U nas w pokoju wręcz tragedia, bo mimo otwartych okien, zero przewiewu. Każde stanowisko oddzielone plastykowymi ściankami, przez co nie ma przeciągów. Kilka osób, gdy przyszły, to wielce zdziwione pytają, czemu tu tak gorąco i dlaczego nie mamy klimatyzacji. Gdybyśmy ją mieli, to by narzekali, że wydajemy pieniądze nie wiadomo na co, a na inne, ważniejsze sprawy ich nie ma. Nie ma to jak instytucja publiczna.

To tyle w ramach narzekania. I pomimo tych kilku wad, które tak naprawdę zależą od ludzi, nie od samej instytucji, pracuje mi się tutaj bardzo dobrze. I nie chcę już zmieniać pracy.

09 czerwca 2013

Gabik sam w domu

Zdecydowanie nie powinno się zostawiać Gabików samych w domu. Za bardzo psocą, harcują i ogólnie robią niezły bałagan.

Wczoraj, w prawdzie Gabik nie był sam w domu, ale to szczegół, zrobiłam naleśniki z truskawkami. A Wiedźma nimi pogardziła. Ech... Co ja mam z tą Wiedźmą. Najpierw chce naleśniki w zamian za bilet. Potem daje bilet i grozi, że go zniszczy, jak jej nie zrobię truskawek z naleśnikami. A potem nie przychodzi.

Dzisiaj natomiast zostałam sama w domku. Cała kuchnia dla mnie. Jutro mam do pracy zawieźć ciasteczko. Dziwnym trafem wypadło na mnie. Szczegół. Więc dzisiaj upiekłam. Sernik do pracy - taki na kruchym spodzie, ze styropianem [piana z białek na sam wierzch] i posypany kokosem. Dla mamy ciasto z rabarbarem, bo obiecałam już kiedyś, że upiekę. I muffinki czekoladowo-sernikowe, bo mi troszkę sera zostało i trzeba było coś z tym zrobić.

Jak ktoś chce spróbować, to zapraszam. Jak Gabiki nie zjedzą, to chętnie poczęstuję.




05 czerwca 2013

Bilet

Niecały miesiąc temu pisałam, że chcę bilet na pewien koncert. Pisałam też, że wtedy były zaplanowane trzy koncerty u naszych zachodnich sąsiadów. A w planach są kolejne, między innymi u nas. Te plany zaskoczyły mnie i uradowały ogromnie.

Kilka dni temu zaglądam na stronę mojego ulubieńca i... Szok. Jest! Jest u nas koncert. A nawet trzy. Mało tego. Jeden z koncertów odbędzie się w mieście, w którym pracuję. Trzy kroki od miejsca pracy Wiedźmy, żeby było zabawniej. Lepszej lokalizacji nie dało się wybrać. Banalny dojazd. Pełno miejsca, gdzie można zostawić gabikołazik, o jakichkolwiek noclegach i innych takich nie wspominając. W końcu do pracy też codziennie dojeżdżam.

Zaczęło się polowanie. Nauczona doświadczeniem, wiedziałam, jak tym razem zabrać się za szukanie biletów. Tak, tak. Nie tylko ludzie, ale też Gabiki uczą się na błędach. A przynajmniej niektóre Gabiki. I tutaj kolejna radość. Bilety dostępne na naszym, dość popularnym, portalu. Czyli koszty przesyłki nie przerosną wartości biletu. Przełączam się i... Chwila konsternacji. Bilety jeszcze niedostępne. Ech. Zaczyna się.

Następnego dnia, Gabik warował przy portalu. Wszelkie możliwe opcje powiadomień, łącznie z Wiedźmą, uruchomił. I czeka. Czeka. Czeka... W pewnym momencie patrzę na portal i... są dostępne! Uradowany Gabik, za pośrednictwem Wiedźmy ze względu na to, że posiada konto na tym portalu, zakupił bilecik.


Po sprawdzeniu, pół dnia później, czyli wieczorem, ponad połowa biletów była już wykupiona. Dalsze pół wykupują ludzie w znacznie wolniejszym tempie. Ale bynajmniej nie żałuję swojego polowania. Im później, tym gorsze miejsca zostają.

Kilka dni czekania i bilecik przyszedł. Do Wiedźmy, oczywiście, bo u mnie to kurier mógłby co najwyżej zostawić mi liścik miłosny. I tutaj pojawia się kolejny kłopot. Wiedźma nie chce oddać gabikowego biletu. Pomimo próśb, gróźb i innych możliwych zachowań, ona nie chce oddać bileciku. Co za wiedźma z niej.

Na szczęście, jakimś sposobem, udało mi się uzyskać moją własność Nawet nie musiałam się wykupywać ciastem czy muffinkami. Co jest trochę podejrzane i teraz będę się bać, co Wiedźma wymyśli. Na pewno mogę zapomnieć o porannej drzemce w ciapągu.

Bilecik mam. Teraz już tylko czekam na koncert. I na urlop, który będzie wcześniej, a na którym spotkam się z Aniołkiem.

Sasasa.

02 czerwca 2013

Masochizm?

Tak. Tak. Gabik w górach. Standardowe określenie, to masochizm. No bo jak inaczej. Nie dość, że dobrowolnie chce isć, to jeszcze się potem cieszy, jak głupia.

Z tygryskiem postanowiłyśmy zrobić sobie małą wycieczkę. Niestety, od samego początku, wszystko się psuło. Zaczęło się od telefonu od brata Tygryska, że się gdzieś terenówką zakopał i trzeba po niego podjechać i go przywieźć. Więc zamiast o 8mej, jak planowałyśmy, z domu wyjechałyśmy o 10tej. Skoro mamy 2 godziny opóźnienia, to zmiana trasy. Idziemy w te bliższe góry, a za razem mniejsze.

Pogoda ciężka. To, że co chwilę kropiło, padało czy inne podobne wybryki natury, to nam nie przeszkadza. Przyzwyczajone jesteśmy, że jak razem idziemy w góry, to pada. Jednak ciśnienie też dziwnie skakało, co Gabik zdecydowanie odczuł na swoją niekorzyść.

Mała górka, a zmęczyłam się jakbym wychodziła na nie wiadomo co. Ech... Kondycja mi zupełnie spadła. Niestety.

Doszłyśmy do pierwszego schroniska i tak się rozlało, że zrezygnowałyśmy z dalszej wędrówki. Nie było sensu ryzykować, że doszczętnie przemokniemy, zmarzniemy i nie wiadomo, o której wrócimy do samochodu. A dopiero co byłam chora, Tygrysek zresztą też. Nie chciałyśmy ryzykować powtórki z rozrywki. Dlatego też zawróciłysmy i zeszłyśmy do samochodu. Oczywiście, przestało padać.

Wracając, musiałyśmy wstąpić  po jakąś kawę, ponieważ obie usypiałyśmy. I to dosłownie. Teoretycznie nie było problemu. Przecież Gabik mógł spać. Ale że Tygrysek też zasypiał, a prowadził swój tygryskowy pojazd, to trzeba było się jakoś obudzić. Kawa była dobrym rozwiązaniem i potem już bez problemów wróciłyśmy do domku. Oczywiście, w drodze powrotnej lało dość mocno.

Oczywiście, na sam koniec, moje ulubione stwierdzenie: "Ja chcę jeszcze raz!"



Co do różowych bluzek i sukienek... NIE! Prędzej wyjdę w piżamie, niż ubiorę coś, co będzie różowe. Aż taką masochistką nie jestem.

Błeh...