30 listopada 2016

Sucharki i kura

Wczoraj miałam "lekkie" problemy żołądkowe. Do tego stopnia, że pierwszy raz w życiu z takimi dolegliwościami poszłam do lekarza, oczywiście po tym, jak byłam w stanie podnieść się z łóżka [ewentualnie z podłogi w łazience]. Efektem wizyty jest L4 na całe 2 dni. Moje pierwsze L4 w tym roku. Ech...

Dzisiaj jest już dużo lepiej. Mogę patrzeć na jedzenie. Nawet to w internetach. Ale na śniadanie nie ryzykowałam i zjadłam sucharki. I tu zaczął się problem. Jadłam sucharki grzecznie, przy biurku [nie mam w pokoju stolika] i się nagle okazało, że cała podłoga jest w tych sucharkach. Stąd wniosek, że powinni dokładać do paczki sucharków odkurzacz w gratisie. A w wersji uboższej, może być kura. I tak szczerze mówiąc, to kura jest nawet lepsza i bardziej ekonomiczna. Najpierw wyje okruchy, a potem zrobi się z niej rosołek.

06 listopada 2016

Sadyści i masochiści

Doszłam do wniosku, że instruktorzy fitnessu to urodzeni sadyści. A ludzie, którzy chodzą dobrowolnie na fitness, to masochiści. Niestety, zaliczam się do tego drugiego gatunku. Jest niedziela, a ja po piątkowych zajęciach nadal ledwo chodzę [sobotnie grabienie ogródka z liści nie ma tu nic wspólnego, inne mięśnie].

Z obawą czekam na jutrzejszą zumbę i wtorkowe trampoliny.


13 października 2016

Gdy Ci smutno, gdy Ci źle

Zjedź ciasteczko i nie przejmuj się.

Szłam dzisiaj do pracy z taką mantra. Niestety, w sklepie, w którym kupuję sobie śniadanko, nie było moich ulubionych drożdżówek. Mało tego, ulubionych ciastek też nie było. No jak tak można... Ja ograniczam spożywanie ciastek, staram się ich nie jeść, pilnuję się jak mogę i tak dalej. A jak w końcu najdzie mnie niepohamowana ochota i chcę sobie kupić jedną drożdżówkę na poprawę jesiennej chandry, to nic nie ma w sklepie. No jak tak można traktować Gabika...

Nie zostaje mi nic innego, jak upiec sobie ciasteczko. Ale biorąc pod uwagę, jak ostatnimi czasu idzie mi pieczenie, to to szybko nie nastąpi. No, chyba że w sobotę przed szantowym koncertem. Albo w niedzielę...

Dobra, kto mi upiecze ciastko?

05 października 2016

I znowu robi się zimno

Nie, żeby mi to przeszkadzało jakoś szczególnie. Nie lubię tylko upałów. A nawet nie samych upałów, co duchoty. A nasz klimat, niestety, nie oferuje upałów samych w sobie, tylko od razu robi się duszno, powietrze jest wilgotne i przez to ciężkie. Wiem, że są inne kraje, gdzie jest jeszcze gorzej, ale tam akurat nie mieszkam. Mieszkam tutaj. A tutejsza pogoda nas nie rozpieszcza.

Wracając do tematu zimna, dostałam wczoraj od Mamy Mufinka taką wiadomość:

MM: Jutro będzie bardzo zimno :(
G: Czy to oznacza, że mogę zostać w łóżku?
MM: Nie! Masz się ciepło ubrać.

A ja liczyłam na to, że mi napisze usprawiedliwienie do pracy i będę mogła dzisiaj zostać w łóżeczku. Niestety, nie można mieć wszystkiego.

Tak w ogóle, to wyszłam dzisiaj z domu i czuć już było w powietrzu zimę. No, ale co się dziwić, skoro w Tatrach śnieg. Może w tym roku będzie biała zima? Tak wyjątkowo.

26 września 2016

Szwajcaria Czeska i Saksońska

Dawno mnie tutaj nie było. Z różnych przyczyn, mniej lub bardziej istotnych. Ale ja dzisiaj nie o tym. Wiem, że chciałam opisać swoją wycieczkę do Toskanii i mi się nie udało. Postaram się to w końcu nadrobić Na razie opiszę wyprawę do Szwajcarii Czeskiej i Saksońskiej. W wyprawie tej towarzyszyła mi Wiedźma.

Dzień 1
Wyjazd był, jak zwykle, o 6tej rano, czyli w środku nocy, biorąc pod uwagę, że trzeba było wstać, zjeść śniadanie i jeszcze dojechać do Królewskiego Miasta. Jakoś dałyśmy radę, zdążyłyśmy i jeszcze udało się nie pomylić wycieczek. Na początek miało być zwiedzanie Zamku Książ. Jednak już w połowie drogi pojawił się problem w postaci korka na autostradzie. Tak, zgadza się. W końcu to A4, bez remontów i korków się nie obejdzie. Złapało nas przed Wrocławiem. Ku mojemu lekkiemu niedowierzaniu, na dwupasmowej autostradzie, nagle zrobiły się trzy pasy. Dwa w kierunku prawidłowym, trzeci, jadący poboczem, w kierunku przeciwnym. Da się? Da. Po godzinie stania w korku, trzeci pas magicznie zniknął. Albo zrobił to wcześniej, tylko nie zauważyłam. W każdym razie, nasz kierowca postanowił skorzystać z trzeciego, nowo powstałego pasa i ruszył poboczem. Jakby na to nie patrzeć, byliśmy już godzinę w plecy, a program dość napięty. Po chwili samochody ruszyły i wróciliśmy na nasz pas. Nie na długo jednak. Znowu korek. Znowu godzina czekania i znowu ucieczka poboczem. W końcu udało nam się ominąć problem w postaci zwężenia do jednego pasa. Jak minęliśmy roboty drogowe, to dalej mogliśmy jechać spokojnie. Do czasu. Jakieś 5 km przed samym zamkiem był wypadek. Znowu musieliśmy odczekać swoje w korku i wreszcie mogliśmy dojechać na miejsce.

Zamek jest ogromny i robi wrażenie. W środku można się nawet zgubić. Na przykład, wejść w korytarz wchodzący bezpośrednio do piwnic będących na tej samej kondygnacji, czyli wysokości pierwszego piętra. Można zgłupieć, naprawdę. Albo schody prowadzące 15 m w dół do piwnic. To oczywiście wina kolejnych dobudowań, a w późniejszych czasach i Nazistów. Myśmy zwiedzili tylko 3 piętra i piwnice. Czwarte i piąte piętro jeszcze nie jest udostępniane do zwiedzania dla turystów. Mam nadzieję, że szybko je odrestaurują, by można było zwiedzać. Chciałabym zobaczyć kuchnię umieszczoną na piątym, najwyższym, piętrze zamku.



Po udanym oblężeniu, to znaczy zwiedzeniu Zamku Książ, pojechaliśmy do Karpacza, gdzie czekał na nas już nocleg z kolacją i wieczorkiem integracyjnym. Nie, żebyśmy się musieli integrować. To znaczy może Pani Pilot i Kierowca, ale reszta integrowała się cały czas. Na każdej wycieczce tak samo. Poza wycieczkami zresztą też. Tak czy inaczej, kolacja, przewidziana na 19tą nie miała najmniejszych szans. Gdy tylko dotarliśmy do hotelu, zostawiliśmy rzeczy w pokojach i udaliśmy się na oglądanie świątyni Wang. Świątynia wykonana w całości z drewna bez użycia gwoździ. Niestety, nie dało się wejść do środka, gdyż otwarta była do 18tej. Myśmy byli przed 20tą.


Widok od strony bardzo uroczego cmentarzyka.

Na koniec, około 20:15 udało nam się dotrzeć wreszcie na tą obiadokolację. A po jej zjedzeniu był wieczorek integracyjny. Na początku, nikt nie mógł się ruszać po obiedzie, ale potem były szaleństwa na parkiecie i nawet kolejne 2 ciepłe posiłki udało się gdzieś wepchnąć. Niestety, na ostatni, żurek, już nie czekałyśmy. Zmęczenie wygrało.

Dzień 2
Śniadanie i dalej w drogę. Do Czech, a dokładniej Szwajcarii Czeskiej. Przyznaję, nie przygotowałam się do wycieczki, miałam blade pojęcie o tym, gdzie jadę. Buty górskie? Jakie buty górskie, po co mi, skoro jedziemy na wycieczkę. Cały Gabik, prawda? Dobrze, że moje adidaski są bardziej na podłoże naturalne niż asfalt. Butów górskich na szczęście nie potrzebowałam [nie padało].

Najpierw przeszliśmy ok 2 godzin przepiękną trasą leśną. Na początku skały wyłaniały się tu i ówdzie. Później ścieżka zaczęła prowadzić też po platformach drewnianych lub metalowych, albo po naturalnych skałach. Przyznaję, większą ufność miałam do tych drewnianych, pomimo starych desek. Metalowe chodniki dziwnie się ruszały. Ale cała wycieczka przeszła, nikt nie spadł, więc nie było tak źle. W trakcie tej wędrówki były dwa spływy łódkami. Po prostu ścieżka się kończyła, trzeba było wsiąść do łódki i Flisak przeprawiał nas dalej, w dół Kamienicy. Następnie kolejny odcinek pieszy i ponownie, łódki i oglądanie przepięknych krajobrazów siedząc wygodnie. Przepiękna trasa. Zdjęcia niestety nie oddają całego uroku tamtego miejsca. Mimo to zamieszczę jedno czy dwa.





Gdy wyszliśmy z tego pięknego lasu, udaliśmy się w górę. 45 minutowe podejście tempem solidnego piechura. Wyżej i wyżej aż do Pravcickiej Bramy. Cóż mogę powiedzieć. Sama Brama troszkę mnie rozczarowała. I pewnie to rozczarowanie by pozostało, gdybym nie była Gabikiem i razem z Wiedźmą nie zwiedziła wszystkich dostępnym ścieżek. Za dużo czasu nie było - na frytki czekałyśmy dobre 15 min, kolejne 10 na ich zjedzenie i dopiero wtedy, wzmocnione, ruszyłyśmy w górę.Tak, zgadza się, jeszcze wyżej niż Brama. I to był strzał w dziesiątkę. Przepiękne widoki. Co prawda na początku punkty widokowe sprawiały lekki dyskomfort, ale już po drugiej platformie się przyzwyczaiłam i biegałam po wszystkich. To był pierwszy, z dwóch momentów, które podobały mi się najbardziej z całej wycieczki. [Zdjęcia robione pod słońce, gdyż akurat wszystkie platformy i punkty widokowe były usytuowane na zachód.]




To był wyczerpujący dzień. Głownie dlatego, że cały na świeżym powietrzu. Do hotelu dojechaliśmy zmęczeni, ale i szczęśliwi i oczywiście spóźnieni na posiłek. Obiad zjedliśmy ledwo. Nie dlatego, że był niedobre. Wręcz przeciwnie, był aż za dobry. A porcje były ogromne. Podejrzewam, że przez tą wycieczkę przytyłam. Jeszcze przy kolacji, Wiedźma poskarżyła się dziewczynom, że mamy beznadziejny widok z okna, bo na parking. Przy śniadaniu odwoływała to, bo okazało się, że parking, owszem jest, a wyżej widać było zamek Doubravka. Za pierwszym razem go po prostu nie zauważyłyśmy, Albo z głodu albo z braku oświetlenia. Ciężko powiedzieć.

Dzień 3
Po śniadaniu ruszyliśmy zwiedzać tym razem Saksońską część. Jednak pierwszy był zamek Stolpen. Albo raczej to, co z niego zostało. Trzy wieże i 5 dziedzińców. Ruiny dobrze utrzymane, na wszystkie wieże można wejść. Niestety, nam udało się tylko dwie zdobyć, z braku czasu. Poniżej widok z każdej zdobytej wieży na środkowe dziedzińce.



Następnie udaliśmy się do Bastei nad Łabą, czyli drugiego, najpiękniejszego miejsca z całej wycieczki. Bieganie po metalowych platformach już nie było problemem. Widoki - przepiękne. Czasu, jak zawsze, mało. Ale nie przejmuję się, z Wiedźmą już planujemy kiedy wrócimy w te wszystkie miejsca, by można było spokojnie, pomalutku i lepszym sprzętem pochodzić po tych wszystkich platformach i porobić zdjęcia. I pozachwycać się widokami.





Tak, te małe punkciki w miejscach gdzie nie ma platform, to ludzie. Niektórzy lubią drapać się tam, gdzie ich nie swędzi. Osobiście podziwiam. Wspinaczka to nie dla mnie.

Na koniec dnia udaliśmy się do twierdzy Konigstein. Na sam początek wjazd windą panoramiczną. Frajda niesamowita, chociaż za krótka przejażdżka. Potem mieliśmy czas wolny na zwiedzanie samej Twierdzy. Dostaliśmy multimedialne przewodniki i 10 hektarów twierdzy dla nas. Każdy mógł iść i zobaczyć to, co go interesowało najbardziej. Nie dało się zobaczyć i odsłuchać wszystkiego, bo na to trzeba by cały dzień poświęcić. Wraz z Wiedźmą wybrałyśmy trasę widokową - czyli wzdłuż murów.




Najgłębszą studnię, liczącą sobie 152 m, która znajduje się w Twierdzy, też widziałyśmy.

Na koniec dnia, standardowo, spóźniliśmy się na kolację. Ale piwo trzeba było gdzieś kupić, a po drodze był jeszcze jakiś czynny sklep.

Dzień 4
Drezno. Piękne miasto. Najpierw zwiedzaliśmy w stylu azjatyckim - jazda po mieście autokarem. Niestety, ta forma rozrywki ma więcej minusów, niż plusów. Mało co widać. Potem już było zwiedzanie Starego Miasta z przewodnikiem. Ale nie byle jakim przewodnikiem, tylko Księżną Lubomirską Cieszyńską. Osobiście oprowadziła nas po Dreźnie i opowiedziała różne historie i historyjki zarówno o sobie, jak i o miejscach, które nam pokazywała. Przyznaję, takiego przewodnika nie sposób zgubić w tłumie.


Po zwiedzaniu miasta, przyszła kolej na Muzeum Grunes Gewolbe. Przepiękna wystawa skarbów dawnych władców Saksonii. Chociaż poza funkcją estetyczną, nie miały w sobie ani grama zastosowania, to warto zobaczyć te wszystkie przedmioty ręcznie wykonane i zdobione. Odwiedziłyśmy także wystawę Turecką oraz broni i zbroi średniowiecznej Europy.

Na koniec był czas wolny. Wyjątkowo więcej tego czasu, ale co z tego, jak w sklepie z czekoladą, po pół godzinie byłam głupsza niż gdy weszłam do niego? I w sumie do tej pory bym się zastanawiał, co kupić, gdyby nie Wiedźma. Cierpliwie czekała, aż się zdecyduję [sama podjęła dużo szybciej decyzję co zakupić], ale to w końcu Wiedźma. Nikt nie wie, jaki urok akurat w danej chwili na Ciebie rzuca. A tak naprawdę, to ileż można wybierać czekoladę? Trzeba było podjąć męską decyzję, poradzić się Wiedźmy, zrobić zakupy i iść dalej.

Z Drezna jechaliśmy już prosto do domu. Oczywiście nie obyło się bez niespodzianek. Tuż przed Polską granicą dopadła nas służba celna i postanowiła sobie sprawdzić dokumenty. Same dokumenty, mają taki przywilej, ale przez to spóźniliśmy się godzinę na kolację. A w efekcie, do Królewskiego Miasta przyjechaliśmy zamiast planowo o 23ciej, to o 1:30. W wyniku czego w domu byłam ok 2:30, a spać kładłam się o 3ciej w nocy. Najpierw wysławszy smsa do kolegi z pracy z informacją, że nie zamierzam się rano pojawić. Około godziny 7mej rano, gdy się przebudziłam, napisałam jeszcze do koleżanki, że na pewno mnie nie będzie, bo przecież lepiej się wyspać w domu, we własnym łóżku, niż spać na biurku w pracy, gdzie co chwilę ktoś czegoś chce. A po dwóch godzinach snu i niecałej godzinie drzemki w pociągu, nie czarujmy się, Gabik bezczelnie spałby w pracy na biurku. Ewentualnie pod.


25 stycznia 2016

Uzależnienie

Podobno pierwszym krokiem w terapii od uzależnienia, jest przyznanie się do tego, co ci dolega.

A więc przyznaję się. Wszem i wobec.

Tak, jestem uzależniona od Zumby i dobrze mi z tym. Leczyć się nie będę.