09 czerwca 2014

Wycieczka do stolicy

W sobotę byłam w Warszawie. Ot, taki wypad na jeden dzień. Wraz z Kuzynką. W sumie, to ona była pomysłodawczynią. Jakieś trzy miesiące temu kupiła bilety na autobus za śmieszne pieniądze. Dla dwóch osób, w obie strony za niecałe 30 sztuk złota. W prawdzie pociąg jedzie tylko 3 godziny, a autobus 5, ale cena nas przekonała.

W sobotę, o 6:15 byłam już na dworcu w Królewskim Mieście. I tutaj moje pierwsze zaskoczenie. Piekarnia, w której zamierzałam sobie kupić pyszną kanapkę na śniadanie, była jeszcze zamknięta. Chyba czegoś nie przewidziałam... Nie bardzo miałam ochotę na śmieciowe jedzenie w znanej sieciówce. Tak, wiem. Powinno się śniadanie zjeść przed wyjściem z domu. Niestety, problem polega na tym, że mój żołądek o 5tej rano jeszcze śpi i nie przyjmuje pokarmu. To znaczy przyjmuje, nie mam z tym bardzo dużych problemów, poza jedzeniem na siłę, tylko jak się potem, po tej godzinie czy dwóch, mój żołądek budzi, to domaga się jedzenia, bo on jeszcze nic nie jadł i jest baaaardzo głodny. Więc na jedno wychodzi, czy ja zjem, czy nie zjem w domu. Mój żołądek i tak wie lepiej, że nic nie jadł i chce jeść.

Wracając do wycieczki. Moja ulubiona piekarnia, z pysznymi kanapkami na śniadanie, nie otworzyła się jeszcze przez najbliższe pół godziny. Więc musiałam zakupić bułkę w równie, co nielubianym przeze mnie, popularnym sklepie owadzim. Niestety. Cóż było począć. Jak się w domu nic nie zjadło, to nie pozostawało nic innego.

Po zakupieniu bułki, drożdżówki i butelki wody, potuptałam z Kuzynką na stanowisko, z którego miał odjechać autobus. Należy być 15 min przed odjazdem na miejscu, by bez problemu się wpakować do autobusu. Autobus odjeżdżał o 7:15. Myśmy tam były około 6:45. Czekamy...

Czekamy...

Czekamy i nic. Autobusu jak nie było, tak nie ma. Moja Kuzynka, w znany sobie sposób, już miała zacząć panikować, że może zmienili stanowisko odjazdu, albo jeszcze coś innego się stało. Bo to dziwne, że autobus się spóźnia - korzysta z tej linii dość często i jeszcze nie miała takiej sytuacji. W końcu, na 5 min przed odjazdem, autobus raczył się pojawić. Po drugiej stronie ulicy. Zatrzymał się i sobie stoi. Popatrzyłyśmy się na siebie, na dwie dziewczyny, które też czekały na ten autobus i w te pędy na drugą stronę, bo może faktycznie pomyliłyśmy stanowiska. Jednak autobus był zamknięty i nawet nie próbował otworzyć drzwi. Po chwili też ruszył. No to my z powrotem na drugą stronę ulicy. Byłyśmy szybsze, bo bezczelnie nie po pasach, tylko na przełaj, a autobus musiał naokoło jechać. Tak czy inaczej, to był faktycznie nasz autobus. Podjechał na stanowisko i zaczął pakować ludzi do środka. Myśmy były jedne z pierwszych które wsiadały, przez co wybrałyśmy miejsca z samego przodu przy szybie. Autobus piętrowy. Fajny widok. Tylko szyba brudna od owadów.

Po pięciu godzinach jazdy, w tym dwóch drzemkach i trzech rozdziałach książki, dojechałyśmy do stolicy. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy. I co uznaję za jawną niesprawiedliwość, były truskawki. Tak, truskawki. W stolicy kilogram tych pyszności kosztuje zaledwie 3,5 sztuk złota, a u nas, w Królewskim Mieście ta sama ilość kosztuje już 6 sztuk złota. Ech... Zostawiając za sobą truskawki, wsiadłyśmy do autobusu miejskiego i pojechałyśmy do Wilanowa. W pałacu byłam raz, kilkanaście lat temu. Jedyne, co z tamtej wycieczki pamiętałam, to to, że ogrody były przepiękne. I teraz pojechałyśmy właśnie te ogrody obejrzeć. Pogoda udała nam się prześliczna. Więc zdjęcia też wyszły bardzo dobre, pomimo tego, że nadal nie dorobiłam się normalnego aparatu. Wszystko z telefonu.









Z Wilanowa udałyśmy się do centrum. Plan wycieczki przewidywał teatr. Niestety, w pierwotnym planie był to teatr Roma z przestawieniem "Deszczowa piosenka". Jednak o tej porze roku, ów teatr miał już przerwę wakacyjną i na dużej scenie nie było ani jednego przedstawienia. Na szczęście miałyśmy plan awaryjny. I tym sposobem udałyśmy się do Buffo, na przedstawienie "Romeo i Julia".

Przedstawienie była udane. Tyle mogę powiedzieć. Partie wokalne - rewelacja. Naprawdę świetnie wykonane. Niestety, partie aktorskie były już dużo, dużo mniej udane. Z całego przedstawienia najbardziej podobał mi się Merkucjo i latanie nad publicznością. Co jest fajnego w samym teatrze? Że można kupić dużo tańsze od biletów wejściówki. W prawdzie trzeba stać całe przedstawienie, jednak nie jest potrzebna rezerwacja. Do tego, według mnie, dużo lepiej było wszystko widać. Nikt mi nie zasłaniał sceny. I wiadomo, z wyższego punktu widzenia, w końcu stałam, nie siedziałam, lepiej było widać samą scenę i to, co się na niej działo.

Po teatrze udałyśmy się do Zapiecka. Mojej ulubionej sieci restauracji w Warszawie. Jak zwykle, zamówiłam sobie naleśniki. Na deser brakło miejsca. A po obiadku, ruszyłyśmy na zwiedzanie starówki. I tak zaszłyśmy do Mulimedialnego Parku Fontann. Niestety, nie obejrzałyśmy całego pokazu, gdyż trzeba było jeszcze dotrzeć na autobus powrotny. Ale większość udało nam się zobaczyć. Bardzo ładnie zrobione i warte obejrzenia. Polecam od razu zająć sobie miejsce na wzgórzu widokowym. Bardzo dużo ludzi przychodzi obejrzeć ten pokaz i w końcu robi sie na rzeczonym wzgórzu ciasno.

Powrót do domu odbył się na śpiąco. Zajęłyśmy w autobusie najlepsze miejsca do tego przeznaczone i całą podróż po prostu przespałyśmy. O 4:30 wysiadłyśmy z autobusu. O 5:15 miałam ciapąg powrotny do domu i dzięki temu, po 6tej rano mogłam położyć się do własnego łóżeczka.

Mogłam, to dobre słowo. Musiałam oczywiście najpierw walczyć o miejsce. Bo psiaki w prawdzie bardzo ucieszyły się z mojego powrotu, jednak miejsca ustąpić na łóżku nie chciały. Wywalczyłam swoją poduszkę i kawałek kołdry. Pomimo przespanej nocy w autobusie, usnęłam snem gabikowym.

2 komentarze:

  1. ja tam Warszawę zawsze i w każdej ilości :) zazdraszczam.

    OdpowiedzUsuń
  2. o, i jeszcze to łap. tak w temacie :)

    http://www.youtube.com/watch?v=P-4dU1rx5Aw

    OdpowiedzUsuń