12 maja 2014

Majówka

W prawdzie początek maja był już dawno, ale dopiero teraz mam chwilkę czasu.

W tym roku, majówkę spędziłam w domu. Prawie całą. Jednak w wyborowym towarzystwie. A mianowicie: Aniołek przyjechała do Gabika. Mało tego, Tygrysek też znalazła trochę czasu i również przyjechała. W końcu, całą trójką, to rzadko się widujemy - coś jakby nam odległość przeszkadzała, czy jakoś tak. [VYP nadal ma nasze magiczne chmurki i nie chce ich oddać]. W każdym razie, z tej okazji upiekłam obiecany sernik dla Aniołka - karmelowy. Osobiście mi nie smakował. Aniołek była innego zdania, ale ona uwielbia serniki. Ja nie przepadam za nimi. Chociaż ten przepis jeszcze raz wypróbuję, tylko nie z cukrem muscovado, jak jest w przepisie, a ze zwykłym. Dla Tygryska zrobiłam muffinki sernikowe - coś marudziła o przekupstwie i tak dalej, ale zuuuupełnie nie wiem, o co jej chodziło.

Pierwszego maja, z racji tego, że była ładna pogoda, postanowiłyśmy jechać na wycieczkę. Zabrałyśmy jeszcze Mamę Mufinka, gabikowóz, i ruszyłyśmy przed siebie. Do Ogrodzieńca. Dawno tam nie byłam. Bardzo dawno. Tłumy... jakby coś za darmo dawali. Naprawdę. Zaparkowanie samochodu nie stanowiło problemu, a przynajmniej nie przed południem - wszyscy okoliczni mieszkańcy, którzy mieli większe podwórko, udostępniali je jako parking. Oczywiście za opłatą 5zł. No cóż. Zostawiłyśmy samochód, zapłaciłyśmy i udałyśmy się na zamek. Tylko... zamiast za tłumem, to my w przeciwnym kierunku. I tak na zamek doszłyśmy od tyłu. W końcu kobiety, czego się spodziewać.




Powyższe zdjęcia robione są telefonem. Przyznaję się. Niestety nie posiadam aparatu. Może kiedyś... Na razie telefon musi mi wystarczyć, lub aparat Mamy Mufinka.

Następnym punktem naszej wycieczki, były zamki w Mirowie i Bobolicach. Podjechałyśmy gabikowozem do Mirowa, a spacerkiem przeszłyśmy do Bobolic. Te dwa zameczki są oddalone od siebie o około 2 km. Do tego biegnie między nimi bardzo fajna ścieżka spacerowa. Zamek w Mirowie, jest zamknięty - w trakcie odbudowy. Natomiast ten w Bobolicach, jest już odbudowany. Zwiedzenie go zajmuje naprawdę niewiele czasu, ale warto. Jest pięknie odrestaurowany. Chociaż trochę jeszcze bije bielą po oczach - szczególnie z daleka, jak słońce przyświeci. Niestety, ale potrzeba trochę czasu, by się ładnie kamień przykurzył.


Mirów:






Bobolice:




Tutaj głównie zdjęcia z aparatu Mamy Mufinka. Gabik był już zbyt zmęczony, by jeszcze zdjęcia robić. To wina tego, że robił za kierowcę.

Na zakończenie majówki, czyli w niedzielę, musiałam pożegnać Aniołka. Tygrysek niestety wróciła do domu wcześniej. Aniołek natomiast miała rewelacyjny pociąg, o godzinie, która na moim zegarku nie istnieje - czyli 5:30 rano. Jakoś wstałyśmy bladym świtem. Przepraszam, nie bladym świtem. Jeszcze ciemno było. W każdym razie, tak w okolicach 4:30 rano. Spakowałyśmy się jakoś do gabikowozu i pojechały zawieźć się na pociąg. Ziiiiimno było. Jak na maj, to było wręcz lodowato - 6 stopni na plusie, gdy już wracałam z Królewskiego Miasta. W domku tylko zjadłam śniadanie - mój organizm nie budzi się przed 6tą rano, przebrałam się i pojechałam na Pierwszą Komunię syna mojej kuzynki.

Powiem tak - było naprawdę ziiimno. Wraz z Mamą Mufinka stwierdziłyśmy, że jest ciepło, więc ona sweter, a ja płaszcz, zostawiłyśmy w gabikowozie. Wzięłyśmy tylko marynarki. Wujek zawiózł nas do kościoła - malutki kościółek. Bardzo uroczy, ale przez wielkość, zostałyśmy na zewnątrz. W środku mogłoby być zbyt duszno. Okazało się to dużym błędem - było lodowato zimno. W słoneczku, a owszem, ciepełkiem grzało. Jednak wiatr sprawiał, że było zimno, słońce co chwilę chowało się za chmurami. Do kościoła już się wejść nie dało - potem tylko okazało się, że tłumy były jedynie w drzwiach. W samym kościele było dużo miejsca.

Na szczęście, szybko rozgrzałyśmy się ciepłym rosołkiem na obiedzie, który był w domu wujka i cioci. Wszystkie potrawy były przygotowane prze ciocię, moją kuzynkę i jej koleżankę. Szczerze - podziwiam. Pełny szacunek. Zrobić obiad dla prawie czterdziestu osób. Wszystko przebiegło sprawnie, jak w restauracji. Potem były ciasta. Następnie zimne przekąski - sałatki, wędliny, koreczki, galarety. Dalej już nie czekałyśmy, tylko pojechałyśmy do domu, bo się zrobiło późno, ale wiem, że w planach był jeszcze barszcz z pasztecikami i lody. A czy coś jeszcze, ciężko mi powiedzieć.

Dlaczego wszystko robiły same? Na początku miał być catering. Ale niestety, firma odmówiła z jakiegoś powodu. Chyba mieli dwie inne imprezy w tym samym czasie. Nie wnikałam w szczegóły. Ale i bez nich, rewelacyjnie sobie poradziły. Przyznaję, że mieć przyjaciółkę, która tak potrafi wspaniale ogarnąć kuchnię, przystroić potrawy, zadbać o to, by wszystko było na czas - to prawdziwy skarb.

Gabik wrócił z tej imprezy najedzony i chyba dwa razy większy. Muszę zacząć intensywnie ćwiczyć. Jak tak dalej pójdzie, to przestanę się mieścić w ubrania.

2 komentarze:

  1. Sernik był pyszny! Czekam na następny xD (Muffinki też chętnie przyjmę xP) ... Teraz twoja kolej na podróż :P

    Tłumy? Gdzie? .... no najwyżej że chodzi Ci o te półkilometrowe kolejki...

    Chyba raczej słoneczko Cię zmęczyło ^ ^"...

    Nie martw się, Gabiku. Przeprowadzisz się do mnie, zaczniemy chodzić na basen/aerobik/spacerki i od razu będzie nam lżej... na duszy :P

    OdpowiedzUsuń
  2. ale widzę, że w Mirowie drewniane zasieki nadal aktualne! :DDD
    a Bobolice mogą teraz spokojnie konkurować z wypasionymi zameczkami w Austrii :)

    OdpowiedzUsuń