31 grudnia 2013

Apokalipsa...

Zacznę od początku.

Wczoraj, 30tego stycznia, poszłam do sklepu zrobić ostatnie zakupy przed imprezą. Moje miasteczko, przepraszam, Wioska, ma jedyną sieć miejscową, która ma ze 3 sklepy. Nie mówię tutaj o sklepie owadzim. Ani innych zagraniczych marketach. Po prostu, Spółdzielnia miejscowa. Wchodzę do tego, który mam po drodze i zawsze w nim robię zakupy. Idę na część z nabiałem, bo potrzebuję jogurtu naturalnego i sera białego zmielonego. Do mufinek, oczywiście. Staję przed półkami i moje pierwsze skojarzenie i słowa, które wypowiedziałam, brzmiały:

"Apokalipsa ma być, czy co?"

Półki były wymiecione z towarów. Puste. Dosłownie puste. Kilka dużych jogurtów stało, kilka dużych kefirów, trochę masła i margaryny. I nic poza tym. Aż żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia.

Zawiedziona, zaskoczona i chyba trochę załamana, poszłam sobie. Co ja będę robić zakupy w takim sklepie? Ja wiem, że koniec roku. Inwentaryzację trzeba zrobić, ale to już jest przesada. Naprawdę.

A dzisiaj, godzina 6:30 rano, wchodzę do sklepu, który mam obok pracy, też market, ale mniejszy od tego w mojej Wiosce, tak gdzieś o połowę. I co? I pani wykłada nowy towar na półki. Masła, margaryny, jogurty. Jakoś nie ma problemu, że będzie trzeba to potem policzyć. Jak zapytałam o jeden produkt, to poleciała na zaplecze sprawdzić, czy nie ma.

Niektórych rzeczy nie ogarniam.

1 komentarz:

  1. Naszego kraju nie powinno próbować się rozumieć... Go trzeba tolerować i/lub akceptować takim, jaki jest....

    OdpowiedzUsuń