28 lipca 2013

Koncert

Ciężki poranek był, oj ciężki. Psy chciały wyjść na podwórko o 4:30. I kogo obudziły? Oczywiście Gabika. No nic. Wróciłam do łóżka. O 7mej przecież mam wstać.

Wstałam o 8mej. Ledwo się wyrobiłam na 11tą. Przyszła Wiedźma i zrobiła Gabikowi piękny, czerwony kolorek na łepetynce. Poplotkowałyśmy trochę i Wiedźma uciekła. Zostawiła Gabika samego. Chlip.

Gdy nastał wieczorek, Gabik się ładnie ubrał, spakował i pojechał na koncert gabikowozem. Na miejscu... Tłum dziewczyn, kobiet, fanek. Miałam ochotę zawrócić i wracać do domu. Ale cóż, zapłaciło się za bilecik, to żal trochę nie iść.

Przemogłam się, zaparkowałam i poszłam tam. Na pożarcie tłumów. Nie było tak strasznie, jak się wydawało na początku. Było jeszcze gorzej. Dziewczyny, większość w moim wieku, zachowywały się tak, jakby nadal miały 15 lat. Krzyki, piski, robienie sobie zdjęć pod pustą jeszcze sceną. Pustą, w sensie artysty na niej nie było. Tylko jego gitary, fortepian, mikrofon. Więc dla mnie, pustą. Nie rozumiem tego zjawiska.

Inna dziewczyna miała dwa bilety. Jeden w rzędzie 10tym, drugi w 12tym. Wybrała ten bliższy, oczywiście. Zwątpiłam. Przede mną, usiadła dziewczyna, która wygladała jak baleronik. Miała czarną sukienkę, tak mi się na początku wydawało, bo zakrywała się szalem. Potem się okazało, że ten szal, to prawdopodobnie przez to, że spódniczka się "lekko" nie dopinała. I trzeba było to jakoś zatuszować. Oczywiście, duże szpilki, fryzura jak na wesele. Ręce mi opadły. Natomiast jej chłopak to był tam chyba za karę. Takie odnosiło się wrażenie. I przede wszystkim, miał niezbędą lornetkę. W końcu rząd 9 jest tak straaaaaaaaasznie daleko od sceny, że trzeba mieć lornetkę. [W sali mieściło się chyba 16 rzędów].

I jeden drobny problem. Było duszno. Koszmarnie, niesamowicie duszno. Stary budynek, stara sala, więc pewnie nie ma klimatyzacji. A jeśli była, to się popsuła. Masakra. Ale dało się wytrzymać. W końcu koncert ważniejszy.

Sam koncert był cudowny. Rewelacyjny. I ogólnie zajefajny. Tylko podejrzanie gardło boli.

Kawałki z Jego solowej płyty, śpiewała cała sala. Natomiast utwory ze starych płyt, kiedy jeszcze grał w zespole... Cóż. Tych nie śpiewała cała sala. Te były wręcz wykrzykiwane i wywrzeszczane. Ciekawe, czy nas było słychać na zewnątrz budynku.

Zaśpiewał nawet dwie piosenki po polsku. W pierwszej, znał bardzo dobrze pierwsze dwie zwrotki i refren. Z trzecią pomogła mu publiczność. Natomiast, z drugą piosenką poszło mu trochę gorzej, ale to nic. Inni znali słowa doskonale i nikomu nie przeszkadzało, że ma problem z odczytaniem słów. Bo słowa miał na kartce. Nie czarujmy się. Nasza piękna mowa ojczysta, jest bardzo trudna dla obcokrajowców.

Atmosfera niesamowita. Niezapomniana...

Ja chcę jeszcze raz!!

Obiecał przyjechać za rok, z nową płytą. Mam nadzieję, że uda mi się dostać bilet. Tymczasem kupiłam sobie "starą" płytę, której u nas nigdzie nie mogłam dostać. A na popularnym portalu aukcyjnym, była w cenie zdecydowanie przekraczającej mój budżet.


26 lipca 2013

Gabikowy Pech

Może jak napiszę, to przestanie za mną biegać. Bo chyba temu mojemu Pechowi sprawia radość znęcanie się nad gabikami.

Zaczynając od środy, chociaż wtedy to jeszcze nie był mój własny Pech, zepsuła się drukarka. Znowu. I to o 7mej rano. Serwis czynny od 8mej. Więc wysłaliśmy e-maila, że to pilne, żeby przyjechali jak najszybciej. Zostaliśmy z ploterem, na którym trzeba było wszystko drukować. A raczej plotować. Ech... Kartki formatu A4 na ploterze A0. Baaardzo zabawne. Dobrze, że mamy papier 420mm.

Miała być druga drukarka, prawda? No, miała być. Ale nie będzie. Jak nasza dyrekcja się zgodziła, wysłali zamówienie do głównej dyrekcji. A tam już się nie zgodzili. Napisali nam oficjalne pismo, że na razie nie bedzie żadnych nowych drukarek, że dopiero na jesieni będą rozpisywać nowy przetarg na drukarki, to może wtedy. A chwilowo, jeśli jest u nas w pokoju tak wielka potrzeba, to są inne drukarki w budynku, które są mniej wykorzystywane i można się podpiąć, czy też przenieścć.

Nasz komentarz: Ha-ha-ha.

Wracając do drukarki. Popsuła się o 7mej, o 10tej zawiesił się ploter i przez pół godziny w ogóle nie mieliśmy na czym drukować. O 13tej przyszedł pan z serwisu i po pół godzinie udało mu się naprawić drukarkę. Akurat w ostatniej chwili, bo mnie się wydruk znowu zablokował na ploterze.

Na koniec dnia doszliśmy do wniosku, że przy następnej awarii drukujemy wszystko do sekretariatu. Pewnie po pół godzinie ich tam trafi, że mamy tyle wydruków i może zaczną działać, byśmy jednak dostali drugą drukarkę.

Wczoraj, czyli w czwartek, miałam awanturę w pracy. Zaczęło się od telefonu od pani Notariusz. Oberwało mi się, że nie chcemy pomagać klientom, jak ci przychodzą i nie bardzo sie orientują. Że nie chcieliśmy panu czegoś tam wydać. I w ogóle oberwało mi się, że u nas jest błąd, a gdzieś tam jest dobrze, i dalczego my z nimi nie współpracujemy. Problem polegał na tym, że kompletnie nie wiedziałam, o co chodzi. Okazało się, że to koleżanka obsługiwała tamtego pana, on dzwonił do pani Notariusz, ale ta nie mogła czy też nie chciała z nim rozmawiać. On zdecydował, że nie będzie brał, bo to raczej nie jest jego, a po co ma płacić za coś, co nie jest jego. Ech...

Skończyło się na tym, że miałam panu wydać brakujące materiały. Gdy pan przyszedł, okazało się, że jest jakaś niezgodność. I na jej wyjaśnianiu spędziłam jakieś 3 godziny w archiwum. W efekcie czego wyszło, że błąd nie jest u nas, tylko u "tamtych". I pan wyszedł ode mnie z niczym. Wcześniej jednak zadzwoniłam do tej Notariuszki i jej wyjaśniłam, co, gdzie i jak. Żeby mi drugi raz z awanturą nie dzwoniła.

A dzisiaj? Dzisiaj jest od samego rana Pech. Zaczęło się od tego, że buty chcą mnie obetrzeć. Od 2 lat tego nie próbowały i nagle dzisiaj. Kiedy, pomijając dzisiejszy dzień w pracy, bedę miałą trochę biegania popołudniu. Następnie, wylałam sobie pół kubka kawy na biurko. Tylko dlatego pół, że drugie pół zdążyłam wypić. Moja kawusi...

A tu do końca dnia jeszcze daaaaaaleeeeeeekoooooooo...

Aż się boję, co będzie jutro. Szczególnie, że rano ma przyjść Wiedźma i zrobić mi nowy kolor na włosach. Ten stary się sprał. I to dosłownie się sprał. Obecnie wygląda... jakby wyblakł na słońcu. Więc tym razem wzięłam normalną farbę, a nie jakieś wynalazki. Szkoda mi tylko koloru, bo tamten był bardzo fajny.

Zobaczymy, co mi wyjdzie tym razem.

22 lipca 2013

Powrót do pracy

Przeważnie, gdy wraca się z urlopu, to powrót jest ciężki. Gabik, jak zwykle, jest inny. Jedynie miałam lekki problem ze wstaniem rano, bo jeszcze wczoraj wieczorem byłam w kinie i wróciłam troszkę... za późno. Ale to nic.

W pracy wszyscy się ucieszyli na mój widok. Aż podejrzane. Bardzo podejrzane.

Zaraz też na wstępie dowiedziałam się, że pierwszy tydzień po powrocie będę mieć wręcz lajtowy. To znaczy jest nas w pokoju pięć osób na siedem, które powinno być. Nie ma więc problemu. Natomiast przyszły tydzień maluje się wręcz... różowo. A nawet fioletowo-żółto-różowo. Okazuje się, że na urlop idą jeszcze dwie osoby. Jedna idzie na tacierzyński, bo to ostatni moment kiedy może go wybrać, inaczej przepadnie i... Na sali zostanie nas dwie. Oficjalnie powinna wrócić do pracy jeszcze jedna dziewczyna, ale nikt się nie łudzi, że faktycznie wróci. Raczej weźmie opiekę nad dzieckiem. Cóż. VYP będzie mógł harcować do woli.

Co do samego powrotu. Nadal twierdzę, że po prostu lubię swoją pracę. Wręcz niezdrowo. Bo jak to inaczej nazwać, skoro ochoczo do niej wracam po dwóch tygodniach wakacji. Co najwyżej psychicznie niedorozwinięta. Niestety, przez fakt, że widzę wszędzie róznorodne gabiki, to chorobę psychiczną mam już od dawna. Raczej niewiele rzeczy mi już zaszkodzi.

 
Ale spokojnie. Zanim dożyję emerytury, o ile w ogóle jej dożyję, to pewnie praca mi zbrzydnie. Więc nie ma się czym martwić. Przynajmniej na razie.



20 lipca 2013

J-gabikowe gwiazdki szczęścia

Zaczęło się wszystko bardzo niewinnie. Ot, Aniołek kupiła wazon dla Tygryska. Miał być podarowany w zeszłym roku, ale jakoś tak nie spotkałyśmy się. Wazon sobie czekał do obecnego roku, kiedy wszystkie liczyłyśmy na to, że tym razem wakacje wspólne się udadzą. I nic, ani nikt, nam nie przeszkodzi się spotkać. Niestety, w międzyczasie, Tygrysek dostała wazon. Aniołkowi, mając już kupiony wazon, nie zostało nic innego, jak i tak sprezentować go Tygryskowi. Tylko... Taki pusty wazon? Bez sensu. I tutaj, z pomocą przyszła Sumienie. Pokazała Aniołkowi, jak się robi chińskie gwiazdki szczęścia.

Gdy Aniołek podzieliła się radosną nowiną z Gabikiem, postanowiłam jej pomóc. W końcu na wazon trzeba zrobić pewnie z kilka tysięcy gwiazdek. Ułożyłyśmy plan działania, podzieliłyśmy się pracą. zaczęłyśmy od wybrania kolorów na gwiazdki. Udało nam się większość kupić już gotowych, pociętych pasków. Pozostałe kolory dokupiłyśmy i same docinałyśmy.



Kartki miały trochę inne kolory, tylko przy robieniu zdjęcia za nic te kolory nie chciały wyjść. Podejrzewam, że to sprawka VYPa.

Gdy paski dotarły, każda zaczęła tworzyć własne gwiazdki. I tak oto wyglądały nasze "marne" początki.



Było ciężko, oj było. Po zrobieniu pierwszych 200 gwiazdek, zwątpiłyśmy. Miałyśmy 3 miesiące na ich zrobienie i zaczęłyśmy mieć wątpliwości, czy zdążymy na czas.



Jednak najważniejsze, to się nie poddawać. I patrzeć, co się robi.


Tak, tak. To Gabikowa robota. Oglądałam jakiś film, na chwilę odłożyłam zaczętą gwiazdkę. Potem, gdy do niej wróciłam, nie popatrzyłam i zaczęłam od początku z drugiej strony. I tak wyszły dwa początki. Musiałam potem jeden koniec rozsupłać. Na szczęscie, gwiazdka wyszła. Nawet Żabie opadły ręce. O tak.


Dalej jakoś nam szło. W końcu udało się uzbierać 1000. To znaczy zrobić. Nie uzbierać. Gwiazdek oczywiście. Nie gabików. Tych to jest już znacznie, znacznie więcej.


Gawiazkowo nam się zrobiło. I jakoś udawało utrzymać wszystko w tajemnicy przed Tygryskiem.


Powoli, powoli szłyśmy do przodu. To znaczy Aniołek szedł, czy też robił. Wszystkie zdjęcia są Aniołka. Ja nie miałam wazonu, więc swoje chowałam do pudełka.

Tutaj kolejne zdjęcia. Około 1300 gwiazdek. Naprawdę, zastanwiałyśmy się, czy zdążymy je zrobić. W końcu trzy miesiące, to niezbyt długo.

 

Poniżej zdjęcie udowadniające, że niektórym się po prostu nudzi. Nie wiem, czy wpadłabym na pomysł segregowania gwiazdek według kolorów. A na pewno nie chciałoby mi się tego robić. Jak widać, Aniołek miała troszkę czasu i sprawdziła, która wersja jest fajniejsza. Ta wyżej, czy ta niżej.


A tutaj powoli zbliżałyśmy się do końca. 4000 gwiazdek. Czy coś koło tego. Tutaj już są dosypane gwiazdki Gabika. Tak, zgadza się. Zrobiłam swoje i wysłałam wszystko pocztą.


Brakowało tylko tych gwiazdek, które miała zrobić Sumienie. Aniołek jednak nie miała tyle czasu, co się chwaliła, i wrobiła w gwiazdki sprawczynię tego zamieszania. Gwiazdki brakujące dotarły do Aniołka w czwartek wieczorem. Coś około godziny 22:30. Na szczęście posegregowane. Bo w piątek wyjeżdżałyśmy od Aniołka do Tygryska. I to o 5tej rano wyjeżdżałyśmy. Więc naprawdę w ostatniej chwili przyszły brakujące gwiazdki.

Na miejscu, zbieg okoliczności sprawił, że Tygrysek musiała na chwilę, czyli około godzinę, zostawić nas same na swoim nowo wyremontowanym mieszkaniu. Że też się nie bała. Skrzętnie skorzystałyśmy z okazji i przygotowałyśmy wszystko. Efekt końcowy? Rewelacyjny. Wazon naprawdę wygląda super i wszystkim się bardzo podoba. Na szczęście Tygryskowi też. Bo gdyby się Tygryskowi nie podobał, to byłby problem. Ale tylko i wyłącznie w tym, że zarówno Aniołek, jak i Gabik, chciały wazon dla siebie. Oczywiście z zawartością.

A oto i efekt końcowy.


Prawda, że super wygląda? Niestety, Gabikowi nie udało się niepostrzeżenie wynieść całości i zabrać do domu. W wazonie mieści się około 5000 gwiazdek. Dokładnie ile, to już same nie wiemy. Ale jak kiedyś Tygrys będzie mył wazon, to może je policzy.

16 lipca 2013

Domowe wakacje?

Niestety. Cóż innego można robić, jak pada?

Wyjechałyśmy z nad morza i jakieś dwie godziny później dzwonią za nami, żeby wracać, bo leje. No niestety, nie dało się wrócić. Plan zakładał, że nad morzem tylko tydzień.

Przyjechałyśmy do jaskini tygryska i... pada. Cały piątek, sobotę, niedzielę. No dobrze, niech będzie. W niedzielę było znośnie. Poszłyśmy do ogrodu botanicznego. Przynajmniej nadrobiliśmy zaległości w Talismanie. Sądzę, że znowu mam dość tej gry na najbliższy rok. Albo dwa.

Poniedziałek postanowiliśmy jechać w góry. I co? I znowu leje. Mokro. Ech... Czemu mnie to nie dziwi. Ja wiem, że zawsze, jak jadę z Tygryskiem w góry to leje, ale to już zaczyna być lekka przesada.

Weszliśmy na Równicę. Z racji tego, że Aniołek nigdy wcześniej po górach nie chodziła, to postanowiłyśmy znaleźć niewielki pagórek i na niego wejść. I się udało. Wielkie gratulacje dla Aniołka.

[tutaj miała być emotka klaszczącego Gabika, ale niestety, na tym komputerku nie posiadam emotek^^"
jeszcze]

A dzisiaj pierwszy dzień, kiedy wyszło słońce. Niestety, z przyczyn niezależnych od Gabika [tym razem], mogliśmy się gdziekolwiek udać dopiero po 13tej. Więc wylądowaliśmy w parku i nałapaliśmy trochę słońca. I komarów. I mrówek... I pająków...

Mam nadzieję, że jutro też będzie ciepło. I tak do końca tygodnia.

10 lipca 2013

Urlop nad Bałtykiem c.d.

Nie ma tak łatwo, że Baltic Sail Gdańsk się skończył, to ja już więcej nie pisze. Co to to nie. Wręcz przeciwnie, mam więcej czasu, to mogę człowieki męczyć tym, co się u Gabika i spółki dzieje.

W poniedziałek byłyśmy w Łebie na moich ukochanych wydmach ruchomych. Słowiński Park Narodowy, to jest to miejsce na północy naszego pięknego kraju, w którym jestem zakochana od wielu lat. I ilekroć mam tylko okazję, zaglądam na wydmy. Chyba nigdzie indziej piasek nie jest tak czysty i drobniutki. Przejście trasy od Łeby, do Wydmy Łąckiej lasem, czyli drogą, to tylko 8,5 km. Przejście po wydmie na plażę i powrót plażą, to kolejne 9 km. Spacerek na cały dzień, a ile radości... 




Następnego dnia byłyśmy w Oliwie. Oczywiście, koncert muzyki organowej obowiązkowy. Odbywają się one w Katedrze Oliwskiej przez całe wakacje w każdy wtorek i piątek. My dotarłyśmy na koncert, na którym na organach grał Arkadiusz Bialic. Przepięknie.


A dzisiaj postanowiłyśmy jechać do Orłowa. Spacer po klifie, a potem plaża i morze. To znaczy Tygrysek z Żółtym w wodzie, a ja z Aniołkiem i pozostałymi gabikami, które nie chciały iść do wody, leżałyśmy na plaży i grzałyśmy się.



A jutro planujemy jechać do Jastarni. Tygrysek chce wskoczyć na deskę i trochę poszaleć. Ma wiać, więc chodzi cała szczęśliwa. Natomiast Gabik i Aniołek planują znowu wylegiwać się i wygrzewać na plaży.

08 lipca 2013

Parada na Baltic Sail Gdańsk 2013

Niedziela, to był ostatni dzień tej imprezy. Udało nam się zobaczyć jedynie paradę. Chciałyśmy jeszcze być na zakończeniu, które planowo miało być o 17tej. Jednakże, gdy dotarłyśmy o 17:05 na Targ Rybny, nic się tam nie działo. Statków już nie było, ludzi jakby mniej. Zero muzyki, nikt też nić nie zapowiadał. Po około 20 minutach stwierdziłyśmy, że widocznie zakończenie było wcześniej albo o nim zapomnieli. A że nie siedziałyśmy przez cały dzień na Targu Rybnym, to nic nie wiedziałyśmy o prawdopodobnym przesunięciu zakończenia. I nie tylko my. Było więcej takich, co przyszli na samo zakończenie, tak, jak my. I się nie doczekali. To nie jedyna wpadka organizatorów. Ale co tam. Najważniejsza była parada, z której kilka zdjęć przedstawiam poniżej. Autorstwa Tygryska.

Paradę prowadziła jednostka straży pożarnej.



Natstępny płynął oczywiście Kapitan Zaruski:


Pokazał się, między innymi, katamaran STA Maria. 


Był też Mistrz Świata w Windsurfingu w klasie masters Raceboard - Paweł Gardasiewicz. Szczerze mówiąc, wielki podziw dla tego pana. Na zwykłej desce windsurfingowej płynął między statkami i jachtami, jakby po prostu spacerował po wodzie.


Natomiast największą atrakcją całej parady, był trójmasztowiec Minerva. Jako jedyny miał postawione żagle. Mało tego, w tym wąskim kanale, wśród pływających wszędzie łódek, żaglówek i innych statków, był w stanie się nawrócić. Pełny szacunek dla Kapitana i jego umiejętności.






Oczywiście zdjęć jest znacznie więcej, jednak nie jestem w stanie tutaj zamieścić ich wszystkich. Tygrysek przyjęła sobie do serca te terabajty.

07 lipca 2013

Baltic Sail Gdańsk 2013

Oczywiście, to z tego powodu wyjeżdżałam na urlop już w czwartek wieczorem. W piątek, wraz z Tygryskiem dotarłyśmy do J-chan. Ile radości. Nie widziałyśmy się dwa lata. Do tego V.Y.P. ma wszystkich razem w jednym miejscu. Aż strach się bać.

W sobotę dopiero dotarłyśmy na miejsce. I tu nasze zaskoczenie. Chciałyśmy nasze zwiedzanie zacząć od statku Kruzenshtern. Przepiękny, ogromny czteromasztowiec. Nasz błąd, bo źle sprawdziłyśmy miejsce postoju tej "żaglówki". Dzięki czemu znalazłyśmy świetne miejsce na oglądnięcie wszystkich żaglowców, jak będą wypływać z portu. W końcu udało nam się znaleźć statek i tutaj zaskoczenie. Statek jest, ale nie wiadomo, jak się do niego dostać. Cumował w takim miejscu, że nie bardzo było wiadomo, czy można tam wejść, czy straż graniczna nas nie zgarnie. Ale, że kilka osób tam było, to może nam też się uda tam dostać. I faktycznie, udało się. Strażnik tylko na nas popatrzył, ale nawet słówkiem się nie odezwał Może przestraszył się Fioletowego? Chociaż nie, gdyby zobaczył Fioletowego i jego mały arsenał, to by nas nie przepuścili. Na statek wejście było darmowe, a zwiedzających bardzo mało. Prawdopodobnie przez lekką dezinformację. Jak nie znasz Gdańska i nie wiesz, gdzie konkretnie to jest, to można troszkę się pogubić. Żadnych znaków informujących. Nawet małej tablicy dla pieszych: "statek Kruzenshtern w tamtą stronę" Albo strzałeczka. Cokolwiek.



Zwiedziwszy "perełkę" udałyśmy się na Targ Rybny, gdzie była cała impreza. I tutaj nasze zaskoczenie. Statków było malutko. Raptem trzy czy cztery. Doszłyśmy do wniosku, że widocznie pozostałe musiały być na trwającym w tamtym czasie Wyścigu o Bursztynowy Puchar Neptuna.

Zwiedziłyśmy jeszcze Generała Zaruskiego i... miałyśmy dość. Nie dość, że tłumy, to jeszcze słońce. Jednak gabiki nie są przyzwyczajone do słoneczka [trudno by było, skoro cały dzień siedzą w biurze]. Oczywiście mnie i Tygryska "lekko' spaliło, ale co tam. Od tego się nie umiera [teoretycznie]. Tak więc pokręciłyśmy się jeszcze trochę po Targu Rybnym i w końcu postanowiłyśmy wrócić do domu i zrobić sobie naleśniki. Słońce nas wymęczyło.

Naleśniki w wykonaniu Tygryska, jak zwykle rewelacyjne. Wszystkim smakowały. Potem poszłyśmy jeszcze na spacerek, by późnym wieczorem wrócić i iść spać.

Co było największym wydarzeniem całego dnia? Oczywiście mina Żółtego, jak zobaczył morze. Tyle wody na raz, w jednym miejscu. A potem jego zawiedziona mordka jak się okazało, że ta woda jest słona. Największy kawał, jaki mogłyśmy mu wywinąć. W prawdzie za bardzo mu to nie przeszkadzało w kąpielach, ale to nic. Różowy oczywiście w stroju płetwonurka chodził, tak na wszelki wypadek, by nie zmoczyć futerka. Natomiast Fioletowy co chwilę gdzieś biegał, a potem było takie małe "kaboom".



04 lipca 2013

W pracy przed urlopem

Kilka sytuacji z ostatniego tygodnia:

1.
koleżanka J: Jest ktoś u was?
Gabik: Tak. Całe tłumy mojej drugiej jaźni.

2.
Gabik: Proszę wypełnić wniosek.
kobieta: Ale... jak ja mam to wypełnić?
Gabik w myślach: Długopisem.

3.
pan: Potrzebuję papierek M.
Gabik: Który papierek M. Papierek M-E czy papierek M-Z.
pan: Nie wiem jaki. Do instytucji W.
Gabik: A w tej instytucji nie powiedzieli, który papierek pan potrzebuje?
pan: Może i mówili, ale ja nie wiem.
Gabik:



4.
kolega W: Ty idziesz na urlop? Współczuję ci.
Gabik: Tak, wiem. Dwa tygodnie bez pracy. Tragedia.
kolega W: Nie, to nie o to chodzi. Wracasz 22giego, prawda?
Gabik: Tak.
kolega W: Ja ci wspólczuję  wieczoru 21wszego.
Gabik:

 Takim optymistycznym akcentem zakończyłam dzisiaj dzień w pracy. Teraz już tylko wpakować się do gabikowozu i ruszamy po przygodę!
Żółty... Ale... czemu moje rzeczy są wyjęte z walizki? Jak to, nic się tam już nie zmieści? To co ty tam wsadziłeś? Oddawaj moją walizkę!

 

03 lipca 2013

Star Trek: W ciemności.

Gabik znowu był w kinie. I po raz kolejny, w ostatniej chwili. Dosłownie, bo ten film to chyba do końca tygodnia grają, sądząc po ilości seansów w ciągu dnia.

Jest to kontynuacja filmu z 2009 roku, który grzecznie obejrzeliśmy dwa dni temu. I dobrze zrobiliśmy, bo było kilka odnośników do pierwszej części. Film jak zwykle, opowiada o ratowaniu świata, wszechświata, Ziemi i ludzkości. Ewentualnie pomyliłam kolejność, ale to szczegół. Fabuła nieskomplikowana, przyjemnie się ogląda. Jest też wiele wesołych momentów.

Nie. Zdecydowanie najbardziej poważna i smutna scena nie powinna do nich należeć, ale cóż. Gabik i spółka jak zwykle są inni i nie mogliśmy się powstrzymać od śmiechu. Dobrze, że było mało ludzi w kinie, bo by nas pewnie wyrzucili za psucie nastroju, momentu czy czego tam jeszcze.

Tak więc wczorajsze popołudnie było bardzo udane. Zaczynając od udanych zakupów torebki, po obiad z Wiedźmą. Potem była mrożona kawa - pychotka. Spacer i w końcu kino.

Dobrze tak czasem się oderwać od codzienności. Szczególnie, że mam pełno roboty w pracy, bo są urlopy. Na szczęście, mój urlop zaczyna się za dwa dni.

Sasasa.