15 lipca 2014

W poszukiwaniu Krasnoludków

W drugą sobotę czerwca byłam we Wrocławiu. Tak, ten sam sposób podróżowania, co do Stolicy. Ta sama, moja ulubiona, Kuzynka, zakupiła bilety za niewielką sumkę i żal było nie jechać. A pogodę zapowiadali niezbyt sprzyjającą spacerom po mieście. Trudno. Nas byle deszczyk nie przestraszy. Stwierdziłyśmy, że zawsze możemy iść do kina.

Po trzech godzinach jazdy, wysiadłyśmy na Dworcu Autobusowym. Nie bardzo wiedząc nawet, w którą stronę iść, udałyśmy się na Dworzec Główny PKP - w końcu muszą tam być jakieś kierunkowskazy, gdzie jest centrum. I faktycznie były. Potem szybki rzut oka na mapkę i ruszyłyśmy na Rynek. Przy kawie, zdecydowałyśmy, że jedziemy zobaczyć Ogród Japoński i Halę Stulecia. Chwilowo nie padało, słoneczko nieśmiało przebijało się przez chmury - trzeba było wykorzystać pogodę.

Wsiadłyśmy w tramwaj. Jechał trochę naokoło, ze względu na remont Mostu Zwierzynieckiego. Nie byłoby to problemem, w końcu nie znamy miasta, którędy tramwaj jedzie nie jest dla nas istotne, kwestia tylko, by jechał na wybrany przez nas przystanek. A tymczasem, w połowie drogi, jakaś pani nas pyta, czy ten środek publicznego transportu zatrzymuje się przy Hali Stulecia. Grzecznie odpowiadamy, że raczej powinien, ale jesteśmy w tym mieście po raz pierwszy i nie bardzo się orientujemy. Na co pani nam odpowiedziała, że mieszka tu całe życie i też się nie orientuje. Pozostawię to bez komentarza.



W końcu wysiadłyśmy przy Hali. Zwiedzić jej nie miałyśmy jak, gdyż była zamknięta. Jakieś przedstawienie miało się w niej odbyć wieczorem. Jednak park zwiedzić się udało. I oczywiście ogród Japoński.


To brama wejściowa do Ogrodu Japońskiego. Choć niewielkich rozmiarów, jest przepiękny. Niewielkich, mam na myśli fakt, że przeszłyśmy go wszerz i wzdłuż w przeciągu pół godziny. A przynajmniej kolejną godzinę siedziałyśmy na ławeczce i kompletnie nic nie robiłyśmy. Bezczelnie podrzucę jeszcze kilka zdjęć:




Wiadomo, zdjęcia nie oddają tego, co naprawdę widać. Ale zapewniam, ogród jest wspaniały. I polecam zwiedzenie go każdemu, kto będzie w pobliżu. A nawet jak nie będzie w pobliżu, to warto jechać i go zobaczyć.

Na rynek wróciłyśmy na piechotę. To tak w ramach chodzenia jak najmniej. Ale zachciało nam się przewieźć kolejką linową. Jest jeden przystanek takiej kolejki. Przewozi ona pasażerów na drugi brzeg Odry. Zgadza sie, gondolką. Cena biletu taka sama, jak na tramwaj, a dla studentów i pracowników Politechniki jest chyba za darmo. Nie wnikałam. Ale podobało mi się.

Na rynku plątałyśmy się trochę bez celu. Poszłyśmy zwiedzić wyspy, przy okazji trafiając na festiwal kulturowy - Kalejdoskop Kultur. Bardzo fajne występy na scenie, zarówno w wykonaniu dzieci, młodzieży, jak i dorosłych. A potem był naleśnik z nutellą - słodkie wspomnienie Paryża.

W tak zwanym międzyczasie, szukałyśmy krasnoludków. We Wrocławiu jest ich około 300. Ja znalazłam niecałe 30. Ale nie miałyśmy ani mapy, ani nawet bladego pojęcia, gdzie ich można szukać. Jak na jakiegoś udało nam się wpaść, to z dziką radością został biedny krasnal obfotografowany. Każdy z nich ma imię. Ale z czystego lenistwa, nie będę szukać imion tych, które udało mi się znaleźć. Nawet ich tu wszystkich nie umieszczę. Jak ktoś chce zobaczyć zdjęcia - zapraszam. Ale większą frajdę daje własnoręczne znalezienie krasnoludka na ulicach Wrocławia.







Krasnoludki mają swoją oficjalną stronę: krasnale.pl. Są na niej wszystkie informacje na ich temat, a także mapa, na której są zaznaczone miejsca ich przebywania. Mam wielką ochotę wybrać się do Wrocławia jeszcze raz, tylko po to, by znaleźć wszystkie krasnale. Więc może w przyszłym roku mi się uda ten pomysł zrealizować. Czas pokaże.

Na zakończenie naszej wizyty, w prawdzie trochę popadało, ale przez to na niebie pojawiła się przepiękna tęcza. A po chwili druga. Niestety zdjęcia brak. Na koniec czekała nas 3 godzinna podróż do domu, którą cała przespałyśmy.