Gabik pracuje sobie w "niewielkiej" firemce. Podoba mu się tutaj i jest mu tu dobrze. Aż za dobrze - przytyło mi się ostatnio. Jedynym problemem jest fakt, że moja umowa, w prawdzie jest umową o pracę, ale tylko na zastępstwo. I na takiej zasadzie pracuję sobie już półtora roku.
Wczoraj, ze względu na to, że Dziewczynie, za którą jestem, kończy się urlop na początku kwietnia [jakieś okolice 8mego], potuptałam do kierowniczki zapytać, co z moją skromną osóbką. Kierowniczka z kolei, poszła zapytać do sekretariatu, co, gdzie, jak, dlaczego i czemu się nie da. Wróciła jakiś czas później i mówi, że pani N. z sekretariatu nic nie wie, że Dziewczynę musimy sami zapytać, że jeśli idzie na wychowawczy, to musi jak najszybciej się zgłosić, najlepiej już, teraz, natychmiast. A jeśli wraca do pracy, to niestety, ale chwilowo nie mają dla mnie żadnego innego miejsca.
J. zadzwoniła do Dziewczyny. Jako jedyna ma do niej numer [omijając panie w sekretariacie, którym przy ostatniej wizycie specjalnie zostawiała numer telefonu]. Okazało się, że, ku mojej wielkiej uldze i zadowoleniu, idzie na wychowawczy. I że umawiała się z panią N. z sekretariatu, że przyjedzie wypełnić wszystkie papiery w połowie marca. Mamy dopiero początek miesiąca, więc nic dziwnego, że Dziewczyna była trochę zaskoczona telefonem.
Pani z sekretariatu oczywiście nadal podtrzymuje wersje, że ona musi jak najszybciej przyjechać i złożyć wniosek. A według przepisów, musi to zrobić najpóźniej na 2 tygodnie przed rozpoczęciem wychowawczego. Czyli ma jeszcze dwa tygodnie na pojawienie się. Dlaczego tak panikują? Gdyby Dziewczyna wracała, to ja muszę zdążyć wybrać zaległy urlop - którego nie mam.
To tyle na temat mojej pracy. Na razie się stąd nie ruszam. Nie zamierzam. Planuję tutaj zostać. A jakbym miała szukać nowej pracy, to nie wiem, czy nie zdecydowałabym się na pracę gdzieś na drugim końcu naszego pięknego kraju. W teorii tam są lepsze zarobki w moim zawodzie. W praktyce podobno też.